piątek, 23 lipca 2010

Konstancin

Wczoraj, zupełnie spontanicznie, znalazłam się za namową Moniki w Konstancinie. To takie nasze lokalne uzdrowisko, bardzo klimatyczne. Eleganckie wille sąsiadują tam z małymi, zaniedbanymi domkami. Jest dość leśnie i zielono. Sama nie potrafię się tam odnaleźć bez mapy. Na szczęście Monika zna tam każdą uliczkę.
Spotkałyśmy się koło głównej atrakcji, czyli tężni. Słońce powoli chowało się za drzewa, ale na brzozowych witkach jeszcze odbijało się w kropelkach wody. Wokół unosiły się opary rozpylonej solanki. Po upalnym dniu było to bardzo przyjemne.
Monika zabrała mnie na fajne ścieżki wokół starych glinianek. Trochę wysypanych cegłówek i innego badziewia i już człowiek czuje się prawie jak w górach ;) Jest nawet kilka single-tracków. Muszę poeksplorować ten teren trochę intensywniej. Może nie jest aż taki ciekawy jak Zakrzówek w Krakowie, ale za to bliżej.

(Zastanawiałam się chwilę, jaką etykietę nadać postowi, bo niektórzy śmieją się z nazywania każdej pojeżdżawki treningiem, ale niech już będzie „trening”. Chociażby orientacji ;) )

środa, 21 lipca 2010

Przekładaniec


Ostatnio przypomniała mi się ta fotka. Co zrobić, żeby nie wyglądać jak bohater filmu „Przekładaniec” (chodzi o ten stary polski film Wajdy, do którego scenariusz napisał Lem)? Stopy białe, dłonie białe, reszta opalona do krawędzi koszulki i rękawków. Sahib ostatnio przywiózł nawet eleganckie „szelki” z Mazovii 24 h :)

Wymyśliłam kilka sposobów:
1. Jeździć tylko nocą lub na trenażerze w piwnicy.
2. Jeździć bez ubrania.
3. Smarować się czekoladą .
4. Nigdy nie zdejmować rowerowych ciuchów.
5. Miejsca nieopalone pokryć stylowymi dziarami.
6. Cieszyć się życiem.

A jakie są Wasze sposoby?

niedziela, 18 lipca 2010

Szybko we Wronkach?

Konstelacja zawodów rowerowych na orientację w kalendarzu sprowokowała mnie ostatnio do dwóch startów przy najbardziej znienawidzonych przeze mnie okolicznościach czyli w skrajnym upale. O ile w Mławie na Funex Orient trasa była dość sympatycznie poprowadzona, przejezdna i z punktami kontrolnymi w chłodnych bunkrach i w rzekach, o tyle wczorajszy WSS we Wronkach dał mi się mocno we znaki. Dla mnie była to najtrudniejsza do tej pory impreza z Pucharu Polski (na podsumowania przyjdzie oczywiście czas po sezonie).
Długi okres bezdeszczowy sprawił, że piachy Puszczy Noteckiej były wyjątkowo nieprzejezdne i przykre dla rowerzystów. Im lepiej droga wyglądała na mapie, tym gorsza okazywała się w rzeczywistości. Żar lał się z nieba, gzy i komary miały używanie. Tylko nawigacja była bezproblemowa za sprawą dobrej i aktualnej mapy. Chyba jeszcze nigdy upał mnie tak nie wykończył, pomimo że zdarzyło mi się leżeć (!) koło punktu i gapić w niebo w celach relaksu na trasie. Do bazy wróciłam na długo przed limitem czasu i bez kompletu punktów.
Wielkopolska Szybka Setka pozostała „szybką” już tylko z nazwy. Na trasie pieszej setki pierwszy wpadł na metę Michał Jędroszkowiak z czasem ponad 16 h. To ponad 5 h więcej niż w zeszłym roku wykręcił na tej imprezie Maciek Więcek!

czwartek, 15 lipca 2010

Nasza jest noc

Wczoraj pojeździliśmy trochę po ciemku. Około 1.00 w nocy wracaliśmy od znajomych spod Góry Kalwarii. Jechało się świetnie - drogi puste, miły chłód. Minęło nas w sumie może 5 aut. Nocna pora to chyba teraz najlepsze okoliczności do treningu. Nie wiem ile było stopni, ale na pewno mniej niż 35 ;) Nocne jazdy z Sahibem mają w sobie coś rajdowego.
Testowaliśmy nowy sprzęt. Geaxy Mezcale dość dobrze trzymają na piachu, po asfalcie toczą się dużo lżej niż moje stare „klocki”. Pierwszy raz mam opony 1.9 i udało mi się ani razu nie wywalić.
Przy okazji polecam sklepik z oponami i nie tylko, który prowadzi nasz znajomy. Przede wszystkim każdemu dobrze doradzi, bo sam sporo startuje w różnych warunkach.

środa, 14 lipca 2010

Zła żona

Nie bierzcie za żonę rowerzystki. Nie dość, że wszystkie pieniądze wyda na nowy rower, to jeszcze ciągle wyjeżdża gdzieś na zawody, albo trenuje, nie ma z niej pożytku w domu, ani w zagrodzie, i jeszcze płacze, żeby jej przerzutki wyregulować.
A w dodatku czasem coś wygra ;)

poniedziałek, 12 lipca 2010

Dlaczego Timy?

Ostatnio pytało mnie kilka osób, dlaczego używam pedałów Time. System Shimano SPD jest u nas dużo popularniejszy. Shimano są tańsze, lżejsze, jest sporo modeli do wyboru. Jednak o Time słyszałam bardzo dobre opinie od osób startujących w rajdach przygodowych i imprezach na orientację. Tam liczy się niezawodność - pedał musi być odporny na uderzenia, zapchanie błotem itd. Timy mają opinię „nie do zajechania”.
Spróbowałam. Ponieważ są to moje pierwsze pedały zatrzaskowe, nie mam porównania, czy działają lepiej niż SPD. Jednak jestem z nich bardzo zadowolona. Mam najprostszy model - Time Atack Alium. Para waży 410 g, można je kupić za około 179 zł (dla porównania - karbonowe Time dedykowane do MTB ważą 288 g i kosztują 1099 zł).
Na pierwszy rzut oka pedały te są masywne i ciężkie. Konstrukcja niezbyt skomplikowana - 2 grube sprężyny, które trzymają blok. Nie ma tu żadnych drobnych śrubek, drucików, elementów, które mogłyby się złamać albo odpaść. Prosta, czytelna konstrukcja.
Co ciekawe, nie mają one żadnej regulacji napięcia sprężyn. Początkowo byłam tym zaskoczona, później dowiedziałam się, dlaczego. Jak pisze Zinn, guru mechaniki MTB: „W tych modelach jest duża siła blokady buta i szeroki zakres swobodnego ruchu stopy. Jednocześnie łatwo się je wpina i wypina, dlatego nie wymagają regulacji”. W swojej tabeli kompatybilności pedałów i zatrzasków Zinn przyznaje im najwyższą oceną A+ (ocenę tę otrzymały poza tym tylko 2 kombinacje: pedał Shimano PD-959 z zatrzaskiem SM-SH51 oraz Crank Brothers czyli „ubijaki”). Ocena A+ w tej tabeli to „bardzo duża łatwość wpinania i wypinania, bardzo duży zakres swobodnego ruchu, silna blokada” (tabela ta była opracowana w roku 2005, więc od tego czasu mogły pojawić się inne dobre kombinacje).
Jak to działa w praktyce? Rzeczywiście wpinanie i wypinanie, nawet przy całkiem świeżych blokach, idzie bardzo łatwo. Regulacja nie jest potrzebna, z czasem oczywiście blok lekko się ściera. Jednak nie ma to wpływu na samo trzymanie buta, które nadal jest mocne. Same bloki to koszt około 60 zł i podobno trzeba je zmieniać co dwa sezony (miękki materiał).
W błocie Timy nie zapychają się. Oczywiście jeśli błota jest sporo, do tego jest tłuste i lepkie, to przyklei się do pedałów, jednak łatwo je odstukać butem i po chwili działają już bez zarzutu.
Serwisowanie. Od czasu do czasu trzeba zdjąć je z ośki, odkręcając śrubę na ośce i przesmarować (przyznaję, że sama tego nie robiłam, tylko niezawodny mechanik Błażej). Na co dzień wystarczy kropelka smaru na sprężyny.
Jeszcze słówko o luzie roboczym. Pedały Time są polecane osobom, które mają problemy z kolanami. W przeciwieństwie do pedałów SPD pozwalają one na trzymanie stopy pod różnym kątem w stosunku do osi roweru (tak zwany luz roboczy). Dzięki temu kolano nie jest zablokowane cały czas w jednym położeniu.

Ale długa recenzja :) Zatem krótkie podsumowanie:

Zalety dodatnie: łatwe wpinanie i wypinanie, mocne trzymanie, luz roboczy, odporność na błoto i uderzenia.
Zalety ujemne: wysoka cena, duża waga, mniejsza dostępność i popularność.

Tutaj
fotki ze zużycia bloków po około 10000

Fotka pochodzi ze strony dystrybutora PHU Poręba.

niedziela, 11 lipca 2010

50°

Czasem narzekam na ten nasz klimat, który wydaje się być coraz bardziej kontynentalny. Na przemian atakuje nas powietrze arktyczne i zwrotnikowe, zdarzają się susze albo niesamowite ulewy.
Jednak ten klimat ma też swoje zalety. Popatrzcie chociażby na zawody na orientację. Odbywają się one przez cały rok, niezależnie od pogody. Na Nocnej Masakrze bywa -20°. Wczoraj na Funex Orient w Mławie ścigaliśmy się przy ponad +30°. To daje amplitudę 50°, przy których jesteśmy w stanie funkcjonować: jeździć rowerem, biegać, a do tego nawigować przy pomocy kompletnie przegrzanego lub zamarzniętego mózgu. Jakby to było, gdybyśmy mieli cały rok taką samą pogodę? Nudy na pudy.
Małym kosztem możemy poczuć się jak na North Pole Marathon albo Marathon des Sables.
Wczorajszy zestaw dwóch bidonów upchniętych w ramie okazał się wystarczający, byłam niezależna od zewnętrznych źródeł wody. Trasa była podzielona na dwie części, pomiędzy którymi można było uzupełnić zapas płynów. Muszynianka okazała się strzałem w dziesiątkę. Gorzej było z jedzeniem - w tym upale ciężko przyswoić cokolwiek.
Więcej o wrażeniach napiszę niedługo w relacji. Na razie krótko - świetne zawody, kto nie był, niech żałuje. Trasa poprowadzona po ciekawych obiektach, mnóstwo bunkrów, mostki na Mławce, żołnierskie cmentarzyki. Niezapomniany smak kompotu na mecie :)

piątek, 9 lipca 2010

Koszykowa łamigłówka

Jutro jadę do Mławy na Funex Orient. To zawody na orientację, których wynik liczy się do Pucharu Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację. Wszystko było by dobrze, gdyby nie zapowiadany zwrotnikowy upał. Bardzo chciałabym pojechać na lekko, bez plecaka z camelem. Niestety na mojej małej ramie wchodzi tylko jeden koszyk na bidon!
Właśnie spędziłam około godziny kombinując ze wszystkimi koszykami i bidonami, które mamy w domu. W końcu upchnęłam dwa bidony. Ten drugi ledwo daje się wyjąć, więc to raczej prowizorka. To daje 1,5 litra. Batony i telefon do kieszonek. Jakoś to będzie.
Rower wygląda jak choinka. Jeden koszyk stary, żółty, ma w sobie coś kultowego i starte nieczytelne napisy. Drugi - nówka sztuka - pożyczony od Sahiba, czarno-biały, błyszczący jak spod igły. Bidony czerwone, lekko porysowane, z żółtymi ustnikami. Piękne to jest, ale w surrealistycznym guście.
Nie byłabym może tak estetycznie nastawiona, gdyby nie te mądrości co mi Błażej pakuje zawsze do głowy w serwisie, że rower na starcie ma być czyściutki, wypucowany, a wszystko powinno być pod kolor. Rama jest stalowobłękitna :)

Klik klik

Pomyślałam wczoraj wracając z serwisu, że największą ochotę mam pisać o rowerze. Stąd pomysł na nowego subbloga o rowerowych przygodach, przemyśleniach i patentach. Na pewno będzie trochę o sprzęcie, ale nie tylko.
Klik-klik, zaczynamy!

(jakiś sensowny tekst pojawi się później, bo muszę jechać po zamówione manetki)