Przy okazji Maratonu Terenowego Blisko
Otwocka wspomniałam, że jechałyśmy wspólnie z Moniką i miałam
wrażenie, że coraz lepiej współpracujemy na trasie. Gdy
wracałyśmy do domu, Monika namówiła mnie, żebym napisała coś o
wadach i zaletach wspólnej jazdy na tego typu zawodach. Startowałam zarówno samotnie,
jak i z różnymi osobami. Czasem było to zaplanowane, czasem
zupełnie spontaniczne - ot, spotkanie na trasie, które owocowało
dalszym wspólnym napieraniem. Miałam przyjemność oglądać w
akcji naprawdę wyśmienitych nawigatorów, zarówno na zawodach
rowerowych, jak i pieszych. Jednak poniższy tekst dotyczy głównie
długodystansowych zawodów rowerowych na orientację.
Regulaminy imprez rowerowych z cyklu
PPM nie zakazują wspólnej jazdy. Jest ona jak najbardziej dozwolona
(na Odysei istniała nawet konieczność startu w parach) i powiedzmy
sobie szczerze - dla zawodników traktujących te zawody przede
wszystkim jako dobrą zabawę i towarzyski piknik - to właśnie
stanowi o uroku tego typu imprez. Według mnie bardzo fajne jest to,
że obok „samotnych wilków” pokonujących trasę po optymalnych
wariantach ze średnią powyżej 20 km/h można spotkać grupy
znajomych, którzy właśnie znaleźli wspólnie punkt kontrolny,
wyciągają z plecaków kanapki i pstrykają zdjęcia, korzystając
ze słoneczka i pięknego krajobrazu. W takiej ekipie nawet wspólne
łatanie dętki albo zgubienie się w lesie jest wesołą przygodą.
I niech tak będzie. Myślę, że ci ostatni znają odpowiedź i mogą
nie czytać przydługiej reszty - razem weselej, zabawniej,
bezpieczniej.
Jeśli ktoś chce się jednak ścigać,
to mogą go najść słuszne wątpliwości - razem czy z partnerem? A
jeśli „z”, to z kim? Tekst podzieliłam na kilka aspektów i są
to raczej luźne rozważania niż odpowiedź na tytułowe pytanie.
Partner
Jeśli decydujemy się na wspólną
jazdę, to wybór partnera jest kluczowym zagadnieniem. Musi to być
ktoś, kogo choć pobieżnie znamy - wiemy, jakie ma możliwości
fizyczne, umiejętności nawigacyjne. Jednocześnie ktoś, z kim
układ będzie jasny - w razie czego rozdzielamy się i każdy jedzie
na swój wynik. Musimy mieć pewność, że jest to osoba, która
poradzi sobie wówczas sama (oczywiście nie piszę tu o
ekstremalnych sytuacjach w rodzaju poważnej kontuzji - w takiej
sytuacji chyba każdy wie, co robić). Jeśli jest to ktoś, kogo
znamy z treningów albo życiowy partner - to tym lepiej. Łatwiej
wtedy zgrać tempo, nawigację, zrozumieć nastroje i kryzysy, które
po kilku godzinach pojawią się po kilku godzinach. Można wyczuć,
kiedy partner traci koncentrację nad mapą, a nawet zasypia, kiedy
trzeba zwolnić, a kiedy wziąć go na ambicję. Jazda z przypadkową
osobą jest pod tym względem trudniejsza. Zawody są dla wielu osób
sytuacją ekstremalną, stresującą. Jednocześnie zmęczenie,
konieczność koncentracji, różne mniejsze i większe błędy
nawigacyjne łatwo mogą spowodować wybuch, nawet u miłego kolegi,
z którym wcześniej świetnie dogadywaliśmy się na treningach.
Warto być psychicznie przygotowanym na to, że można kogoś poznać
od tej „ciemniejszej” strony.
Styl jazdy, wytrzymałość
Każdy z nas ma nieco inny rytm na
zawodach, związany z predyspozycjami, stylem swojej jazdy. Jedni
szybko zaczynają, ale po jakimś czasie dopada ich kryzys. Inni jadą
bardziej asekurancko, zawsze poniżej możliwości, ale za to równym
tempem, a jeszcze stać ich na ostry finisz. Jedni to typowi „górale”
i wolą podjechać 100 metrów, inni objadą nadkładając 5 km.
Ktoś woli przez piach, ale krócej, inny dłużej, za to asfaltem. Czasem
na wybór drogi wpływa sam sprzęt. Dlatego im większa grupa, tym
będzie jechała mniej efektywnie, w końcu na każdym odcinku ten
najwolniejszy stanowi o prędkości takiego peletonu.
Warto też nie dać się zajechać na
początku, jeśli partner jest dużo mocniejszy.
Kryzysy
Czy w takim razie w ogóle jazda z
drugą osobą ma sens? Według mnie tak. Słabszy będzie jednak się
motywował i starał nadążyć. Nasze możliwości są często
większe niż nam się wydaje, a druga osoba potrafi niesamowicie
zmotywować. Poza tym kryzysy pojawiają się u różnych osób w
innych momentach, więc takie „ciągnięcie się” na zmianę ma
sens! Dochodzi do tego już typowo fizyczna pomoc, jak jazda na kole
albo wspólne pokonywanie niezamierzonych przeszkód terenowych, jak
strumyki, zwalone pnie, jary - o ile łatwiejsze, gdy ktoś pomoże,
poda rowery.
Negatywny aspekt wspólnej jazdy jest
taki, że gdy towarzysz z jakiegoś powodu rezygnuje, może się
pojawić pokusa, żeby zrobić to samo.
Tempo
Na tempo wpływają wszystkie dodatkowe
czynności (wyciąganie jedzenia, podbijanie punktu, przekładanie
mapy, podnoszenie siodełka i tak, nawet sikanie), więc warto być
zgranym. Dwie osoby wydają mi się optymalną grupą, jeśli chodzi
o szybkość (choć zdarzają się wyjątki - bardzo szybkie
kilkuosobowe peletony mocnych zawodników, spośród których tylko
jeden nawiguje, a reszta nadaje tempo).
Charakter
Nie każdy jest w stanie znieść
dłużej towarzystwo innej osoby, rozmowy, narzekania, dyskusje nad
mapą, żarty. Niektórych to dekoncentruje i męczy. Są też tacy,
którzy nie lubią jeździć samotnie, a nad mapą wręcz uwielbiają
dyskutować w trakcie jazdy. Wiele zależy od charakteru i
podzielności uwagi. Z drugiej strony taka wspólna jazda rozwija
pewne społeczne cechy, co można uznać za zaletę. Jak w życiu. ;)
Koncentracja
Warto wspomnieć tu o tym, że gdy obie
osoby nawigują, odpowiedzialność za sukces rozkłada się. Łatwo
wtedy zdekoncentrować się, stracić kontrolę nad mapą i
licznikiem. Jeśli przydarzy się to naraz obu zawodnikom, może ich
spotkać przykra niespodzianka, łącznie ze zgubieniem się,
przeoczeniem punktu itp.
Nawigacja
Ogromnie ważnym aspektem wspólnej
jazdy jest nawigacja. Składa się na nią wybór trasy (w przypadku
scorelaufu), wariantów przejazdu pomiędzy punktami, a następnie
realizacji zamierzonej trasy w terenie. Wspólne nawigowanie stwarza
wiele ciekawych możliwości, takich jak podział zadań (na przykład
jedna osoba kontroluje mapę, druga podaje wskazania licznika, albo
jedna z osób ma zawsze na wierzchu opisy punktów, albo - jak kiedyś
na DyMnO - jedna z osób wkłada do mapnika szczegółowe mapki,
druga mapę zwykłą). Niesie też niestety możliwość konfliktu,
gdy pomysły są różne. Na ogół jednak burza mózgów jest tu
zaletą. Obie osoby przedstawiają swoje pomysły, i o ile ich
umiejętności i preferencje terenowe są podobne, szybko decydują,
który pomysł jest lepszy. Ważna jest otwartość na improwizacje
(nie zawsze udaje się zrealizować plan co do joty, mapy bywają
koszmarnie nieaktualne), umiejętność odnajdywania się w terenie,
wzajemne kontrolowanie się (na przykład na skrzyżowaniach, gdy
trzeba zmierzyć odległość, warto sobie o tym nawzajem
przypomnieć).
Jadąc samemu łatwiej improwizować i
podejmować szybkie decyzje o zmianie wariantu.
Nie zawsze jest tak idealnie, że
jedzie ze sobą dwójka nawigatorów o identycznych umiejętnościach.
Może być tak, że jedna osoba lepiej wymyśla warianty, druga je
realizuje. Wiem, że moją mocniejszą stroną jest realizacja
wariantów w terenie, dlatego na etapie planowania przelotu między
punktami staram się słuchać Moniki albo Sahiba. Oboje mają bardzo
fajne pomysły, które nie raz mnie zadziwiały. Innym sposobem na
„podzielenie się nawigacją” jest naprzemienne realizowanie
kolejnych przelotów między punktami.
Satysfakcja
Nierówny podział obowiązków
nawigacyjnych w teamie (w skrajnych przypadkach nawiguje tylko jedna
osoba) może powodować, że zawodnik wyłączony z tej czynności
będzie po zawodach czuł niedosyt i brak satysfakcji z wyniku. W
końcu startujemy w zawodach „na orientację” nie tylko dlatego,
że mamy rowerową moc (wystarczyłby maraton MTB), ale także
dlatego, że lubimy nawigacyjne szarady i niespodzianki, które
wynajdują dla nas budowniczowie tras.
Przy punkcie kontrolnym
Na niektórych zawodach znalezienie
punktu kontrolnego w postaci płaskiej kartki przyczepionej „z tyłu
drzewa” może stanowić nie lada problem. Na pewno łatwiej „czesać
las” w dwie lub więcej osób. Z drugiej strony łatwo wtedy o
rozdzielenie się - a na szukanie się też traci się czas!
Jeśli konkurencja jest blisko, to w dwie
osoby trudniej oddalić się z punktu niepostrzeżenie.
Kozackie pomysły
Jadąc z kimś dużo łatwiej decydować
się na ryzykowne albo wręcz głupie pomysły, jak przeprawy przez
bagna i rzeki. Co czasem się mści... Tak na zeszłorocznym Funex
Orient straciłyśmy z Moniką około godziny zaplątane w bagno,
którego ostatecznie i tak nie pokonałyśmy. Żadna z nas nie
pakowałaby się tam samotnie!
Amok
Mając partnera łatwiej uchronić się
przed pokusą, którą obserwuję u siebie często, zwłaszcza na
początku zawodów - żeby w amoku pognać za jakąś szybką grupą
(która zaraz się zgubi, albo mi się urwie i za chwilę nie będę
wiedziała, gdzie w ogóle jestem).
Bezpieczeństwo
Rozumie się samo przez się. Razem
jest bezpieczniej, zwłaszcza nocą, w górach albo w trudnych
warunkach. Łatwiej wspólnie poradzić sobie z awariami. Łatwiej i
sprawniej zrobić zakupy w przydrożnym sklepiku. Na szczęście
wypadki zdarzają się rzadko (jazda na orientację jest mniej
ryzykowna niż maratony MTB, w których startują tłumy) - i oby
było ich jak najmniej. Jednak w razie kontuzji i braku zasięgu albo
rozładowanej komórki, towarzystwo jest bezcenne!
Sprzęt, jedzenie
Jadąc z kimś można wymienić się
batonikami, wesprzeć napojami albo jakimś ciuchem od niepogody.
Pamiętam, jak na jednym Waypointrace uratował mi skórę Paweł R., pożyczając w czasie ulewy kurtkę! W przypadku
zgubienia tak kluczowych elementów jak mapa, licznik, światło
(nocą) albo kompas, towarzystwo drugiej osoby umożliwia wciąż
ukończenie zawodów, dotarcie do bazy.
Nauka
Startując z kimś można się bardzo
dużo nauczyć. Mam tu przede wszystkim na myśli nawigację, ale nie
tylko. Jeśli druga osoba sprawniej pokonuje techniczne odcinki, to
siłą rzeczy próbujemy za nią nadążyć i pokonywać je podobnie.
Rutyna
Z drugiej strony częste startowanie
tylko z jednym partnerem może prowadzić do zbyt dużej rutyny.
Startujemy, dogrywamy się, znamy swoje słabe i mocne strony, każdy robi swoje. I nagle, gdy
przyjdzie wystartować samemu, można poczuć się niepewnie i
nieswojo.
Trening
Wiele osób traktuje wspólny start w
zawodach indywidualnych jako trening przed innymi, zespołowymi
imprezami, na przykład rajdami przygodowymi. Na pewno jest to
trening bardziej miarodajny niż zwykła pojeżdżawka koło domu.
Etyka
Na koniec zostawiłam aspekt wcale nie
najmniej ważny. O ile w przypadku osób luźno traktujących
rywalizację i zajmujących dalekie miejsca, nie ma to znaczenia, to
już w przypadku czołowych zawodników może pojawić się krytyka
wspólnej jazdy. Z tego, co wymieniłam wcześniej wynika, że zalet
jest mimo wszystko więcej niż wad. Zatem jadąc z odpowiednim
partnerem o podobnych możliwościach, można uzyskać lepszy wynik
niż jadąc samemu. Wspólna jazda zawodników z czołówki może
(choć nie musi) prowokować krytyczne głosy.
A jakie jest Wasze zdanie - wolicie
napierać razem czy osobno?
PS. Zdjęcie - już z myślą o majówce. :)