Nawiązując do tego, co lubię robić (a możecie o tym przeczytać po prawej stronie koło mojego portretu), tym razem wybrałam: nocą, w zimie, daleko, w miłym towarzystwie - a była nim Monika. Kompas też był i kręcił się jak szalony, gdy lawirowałyśmy w plątaninie dróg, trzęsawisk i lasów w okolicach Dębna - tego Dębna koło Szczecina, które maratonem biegowym stoi. Nocna Masakra to taki rowerowy odpowiednik świąt. Start o 16.30 niczym start Wigilii - z pierwszą gwiazdką, meta o 7.30 rano, gdy gwiazdka zblednie. Impreza słynna z macania drzew, mapy w stylu Harpagana i zimowych warunków, które tym razem okazały się jesienne, co niektórych osobników z trasy pieszej podkusiło nawet o kąpiele w rzece Myśli.
Co do Moniki, to chyba dopiero po powrocie do domu dotarło do mnie, jaka ze mnie szczęściara. Bo czy na całym świecie znalazłabym drugą taką towarzyszkę rowerowych zabaw, która tydzień przed świętami, zamiast tradycyjnych zakupów w amoku, wybiera całonocne włóczenie się rowerem po lesie, w grudniowej aurze z borealnym podmuchem, w dodatku na końcu świata (Polski). Nie mogę pominąć szlachetnych cech charakteru Moniki, która żyjąc w średniowieczu byłaby zapewne rycerzem - na nic nie narzeka, pomaga słabszym na ciele i umyśle (na przykład mi), nie przejmuje się porażkami, nie cofa przed przeszkodami terenowymi (wręcz przeciwnie), jednym słowem - twardzielka. Wisienką na torcie są nasze pomysły nawigacyjne, które uzupełniają się prawie jak puzzle.
[koniec w pełni zasłużonej, nieco patetycznej laurki, przechodzimy do obrazków]
Na skróty przez bagno. Przełażę przez jakąś wierzbę. Stoję w wodzie. Monika podaje mi rowery. Uff, jeszcze tylko... no właśnie, ile? Miało być 100 metrów (tak mówił Daniel), a tymczasem Paweł i Grzesiek, idący z nami, zniknęli dawno w oddali. Chlup, chlup, przedzieramy się przez trzciny.
„Monika, buty ci nie przemokły? Może sealskiny założysz?”
„Zamokły, ale nie zmieniam skarpetek. Jakoś tak ciepło.”
Patrzymy w niebo. Las, bezchmurnie. Za to ile gwiazd! Prawdą jest to, co mówią astronomowie - tylko zimowe niebo, najdłuższa noc, dają możliwość zobaczenia tych wszystkich skarbów. Zawieszone na czubkach świerków prawdziwe gwiazdy piękniejsze są niż jakakolwiek choinka na świecie, bo to choinka, którą ubrała sama pani Przyroda. Tu Orion, tam Plejady, a tam sam Wielki Wóz - symbol włóczęgi. Szkoda, że w Starożytności nie znano rowerów. Może mielibyśmy i Rower w Zodiaku?
Wioska, pierwsze zabudowania. Przystajemy na chwilę pod latarnią, ogarnąć mapę. Po chwili do płotu podchodzi tubylec z gigantycznym reflektorem i kieruje go prosto na nas. Monika twierdzi później, że miał złe zamiary. Mi się wydaje, że po prostu chciał nam poświecić - widocznie uznał, że w jego miejscowości są za słabe latarnie. W tym samym przysiółku zostajemy zaproszone na imprezę. Prawda, trudno się oprzeć urokowi dwóch niewiast na rowerach. Te kaski! Błysk w okularze! Dyskretny urok karbonu! :D
Miasteczko, późny wieczór, stacja benzynowa. Po doświadczeniach sprzed dwóch lat, kiedy to piłam w łazience na Orlenie ciepłą wodę z kranu, bo nie miałam ani grosza przy duszy, tym razem mamy gotówkę. Niestety - żadnych bułek, ani ciastek, o których marzyłam. Są tylko hotdogi... Po chwili Monika wcina parówkę, ja bułkę. Obie jesteśmy szczęśliwe. Pan Nalewacz ogląda w tym czasie nasze rowery z nabożną miną, zerka nawet na mapy.
„To ile panie będziecie jeszcze jechać?” - pyta.
„A, tak do rana” - odpowiada nonszalancko Monika.
Skrzyżowanie. Zatrzymujemy się. Linijka, licznik, kompas. Nie żałujemy czasu. Mierzymy, liczymy, rozważamy warianty. Jedziemy 200, 300 albo 500 metrów i znów to samo. Po pewnym czasie cyfry się mieszają, więc jadę i powtarzam na głos: „...6.75... dodać 450 metrów... to będzie... ile to będzie?... dobra, mam to - 7.20... 7.20... 7.20... i odbijamy w lewo...” Jak to dobrze, że chociaż skala mapy jest „okrągła”!
Las, wielkie kałuże rozpościerają się niczym dywany. Monika odważnie wjeżdża w środek, ja omijam bokiem. Semislicki to nie był najlepszy pomysł. Przed nami ostatnie kilometry - kostka brukowa. Po 150 km na siodełku... Wszystko mnie boli. I plecy, i kostki (od sztywnych zimowych butów), i tyłek. Myślę sobie:
„Już nigdy więcej. Po powrocie do domu muszę to sobie zapisać. I zapiszę, co mnie bolało. I co sobie myślałam. Nigdy więcej takiego męczenia się! Po co mi to? Ale zaraz, przecież wiem jak będzie. Już na drugi dzień będę za tym tęsknić! Zapiszę się na kolejną imprezę. Znów się zmęczę. Znów powiem, że nigdy więcej. To kompletnie bez sensu, błędne koło! Potrzebna mi jakaś grupa wsparcia. Tylko gdzie ją znaleźć, gdy wszyscy naokoło uzależnieni?...”
Dla zainteresowanych nasza kolejność punktów:
13-16-11-10-15-12-9-7-3-8-5-meta
Dłuższe poszukiwania (około 20 minut) przy pk10 i pk3. Chwila zawahania przy pk5. Reszta w miarę gładko.
Łącznie 151,1 km, czas 14.19 h.
A jeśli znacie grupę wsparcia, o której pisałam powyżej - koniecznie dajcie znać! ;)
podaję dwa znane adresy grup wsparcia:
OdpowiedzUsuńhttp://pk4.pl/forum/ i www.napieraj.pl
Niestety wartość terapeutyczna znikoma.
Gratuluję wyniku. Jak to się przełoży na ostateczny wynik w pucharze?
Znowu nie mogę wyjść z podziwu.. Jak Wy to robicie, punkty same wpadają, w tym tylko dwa (!) chwilę poszukiwane, a do tego i dystans zacny w tym błocie zdradliwym, hołd składać należy, a na dodatek miałyście jeszcze czas stołować się na stacji, niebywały całokształt :P
OdpowiedzUsuńPS. No i bardzo fajny nastrojowy opis wrażeń :)
Drogi Stasieju, dziękuję za ciepłe słowa! Aby odpowiedzieć na Twoje pytanie pozwolę sobie skierować Cię do akapitu rozpoczynającego się od słowa "Skrzyżowanie" ;) Robimy to wszystko naprawdę bardzo powoli, tak by nie umykała nam gdzieś żelazna logika mapy, geometrii itd. Choć nie zawsze niestety się to udaje... A stołowałyśmy się na każdym punkcie. Ba, popijałyśmy nawet herbatkę z termosu!
OdpowiedzUsuńNajprzyjemniejszy już "po" jest ten moment, gdy siadam sobie przy geoportal.gov.pl i oglądając okolice punktów w głos się zaśmiewam ze swoich wyobrażeń, które miałam o lokalnej topografii nocą. Polecam tę rozrywkę.
Anonimie, te grupy wsparcia to wspierają w przeciwną stronę ;) A jeśli chodzi o wynik ostateczny, to zapowiada się pozytywnie, zarówno dla Moniki, jak i dla mnie. Uchylając rąbka tajemnicy, zdradzę tylko, że na kobiecym podium powinien dominować powiat piaseczyński ;)
..nie sądziłem iż ktokolwiek "poszedł" z 11 na NE przez moczary :) .. przyznaję ja po kilkuset metrach i coraz głębszej wodzie zdryfiłem ... no słabo pływam.. ;)
OdpowiedzUsuńpełen szacunku i uznania: "strażnik prysznica" :)
krzysiek z Troll Team
Witaj Strażniku Prysznica ;) Powiem szczerze - gdyby nie to, że razem z nami szli Paweł Brudło i Grzesiek Liszka (i chyba jeszcze Wojtek Paszkowski) i gdyby nie to, że Daniel obiecywał, że na pewno da się przejść (100 metrów zalane, ale bokiem przejdziecie) - pytałam o to przed startem, to też byśmy wymiękły. Zwłaszcza gdy po ciemku nie widać było końca tych bagien! Ale dało się, jeśli ktoś dobrze skakał, to prawie na sucho.
OdpowiedzUsuńNa twój nałóg jest tylko jedno lekarstwo, zacznij palić papierosy, skumaj się z chłopakami pod monopolem, na pewno zdradzą Ci kilka tricków, jak zerwać z rowerem
OdpowiedzUsuńGratuluję sukcesu :)
Janek L
Dziękuję. A pod monopolowy to niby czym mam dojechać? :D
OdpowiedzUsuńGratulacje za wynik! Ja na trasie TM150 po rozpoczęciu etapu rowerowego na samym początku już zaliczyłem wtopę..PK4 poprostu ominąłem a naprawdę szukałem dość dokładnie o pozostałej reszcie nie wspomnę, tak że....szacun :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Orientus
Fajna relacja :-) O laurce nie wspomnę...
OdpowiedzUsuńA nałóg? Któregoś dnia wszyscy spotkamy się na spotkania AO - "Na imię mam Darek... Nie nawiguję od..." Nie, nie... żartowałem... :-)
P.S. Wciąż nie wiem jak mogłyście pomyśleć, że próbujemy Was podpuścić z liczbą punktów jakie mieliśmy kiedy się spotkaliśmy... Powinienem się obrazić za takie podejrzenia ;-)
Gratulacje wyniku. I jeszcze się okazuje że przez kilka PK jechałyście łeb w łeb ze zwycięzcami!
OdpowiedzUsuńDla nas to był debiucik na nocnej imprezie orientacyjnej. Na 8 znalezionych PK przy 5 błądziliśmy jak ociemniali. I tu podziękowania za Wasze pojawienie się w odpowiednim czasie (no może 1h za późno) przy PK5. Wasze lampki ocaliły nas od popadnięcia w czarną nawigacyjną rozpacz.
Pozdrowienia
Krzysiek z LosMaruderos
Orientus, dziękuję - również w imieniu Moniki. W końcu nawigowałyśmy razem!
OdpowiedzUsuńDarku, po prostu wierzyłyśmy w Waszą Moc! ;)
Krzyśku, rzeczywiście do pk10 (czyli naszej piątej zdobyczy) udało nam się utrzymać za czołówką. A raczej spotkałyśmy chłopaków w środku lasu, podczas poszukiwania punktu ;) Ostatni kontakt koło pk15 - Darek i Marcin wyjeżdżali już z lasu, gdy tam dotarłyśmy. Potem niestety tempo nam bardzo spadło.
A jeśli chodzi o nasze spotkanie przy pk5, to też chwilę szukałyśmy go w złym miejscu (za bardzo na północ). Jeśli atakowaliście od południa, to kto wie, czy nie był to lepszy punkt do namierzenia się, bo najpierw trafiało się na właściwy jaz! Ogólnie na północ od pk5 mapa się nie zgadzała - na geoportalu można zobaczyć na obrazie satelitarnym, jakie tam ładne jeziora/stawy zrobili...
Świetna relacja! I imponujący wynik - gratulacje. Ula, z tym "już nigdy więcej" mam to samo :) Chyba na większości wyryp mam chwilę zwątpienia i obiecuję sobie, że to już ostatni raz :)
OdpowiedzUsuńPK5 atakowaliśmy od północy i na nasze nieszczęście trafiliśmy tam na inny jaz (po drugiej stronie stawu, dosłownie 100m od tego "prawidłowego"). Półtorej godziny błądzenia, szukania, dorabiania teorii do mapy dało nam nieźle w kość. Już zrezygnowani zjeżdżaliśmy w kierunku bazy gdy nasze umysły zostały rozświetlone przez Wasze czołówki - dzięki :)
Pozdrawiam
Radek Walentowski
Radku, cała przyjemność po mojej stronie ;) Ja się cieszę, że zeszło nam tam może 20 minut, nie więcej. W dodatku Monika od razu chciała iść w dobrą stronę, a ja się głupio upierałam zwiedzać stawy... Później tłumaczyłam się, że to pies mnie zdekoncentrował.
OdpowiedzUsuńA dziś już sobie myślę - zmęczyłam się tam? Ale czym? Eee, takie gadanie. Trzeba się będzie zapisać na Harpagana... ;)
Hej Ula, dzieki za laurke (chyba nie zasługuję), i przede wszystkiem za wspólną nocną jazdę.
OdpowiedzUsuńFaktycznie wszystko nam jakoś zagrało, głównie dzieki Twojemu doświadczeniu i umiejętnościom nawigacyjnym oraz zadziwiającemu talentowi odnajdywania perforatorów ukrytych w niewidocznych miejscach. A znalezienie słupka geodezyjnego znaznaczonego na mapie w okolicy punktu nr.3 to było mistrzostwo świata.
Byłam pierwszy raz na zawodach organizowanych przez Daniela, i trasa, usytuwanie punków, smaczki nawigacyjne, kombinowanie co jest jak zgeneralizowane na mapie było naprawdę fajne,
niezaleznie od nocnej jazdy na rowerze, gwiazd, gęsi gęgających w grudniu nad Odrą, przejezdzania kałuż (testowałam i faktycznie najmniejsze błoto jest pośrodku) oraz światełek bożonarodzeniowych na domach.
Chyba też musze iść na odwyk....
Monika
Moniko, nie bądź taka skromna! Przypomnę tylko, ile razy miałaś lepsze pomysły i dobrego "nosa" do punktów (jaz!!!!). Cieszę się bardzo, że spodobał Ci się styl budowania trasy przez Daniela. Może za rok powtórzymy? ;)
OdpowiedzUsuń