wtorek, 15 maja 2012

DyMnO 2012 albo dylematy podwyszkowskie

Czy zauważyliście, że „DyMnO 2012” brzmi prawie jak „Euro 2012”? :)

A  dlaczego dylematy? Bo było tak.

Chcę jechać w lewo, jadę w prawo. Dla kogoś, kto tak jak ja ma problem, z której strony ominąć kamień lub korzeń na drodze, mapa z 35 punktami kontrolnymi to wyrafinowana tortura. Każda decyzja - podjęta, ale tak trochę na niby, nieostatecznie, może ulec zmianie w każdej chwili... i czasem ulega.

Gośka Czeczott odjeżdża na asfalcie. Sto metrów, pół kilometra, tak lekko i bez wysiłku. Spotykamy się, ciągle spotykamy, przy kolejnych punktach. „Co za forma! Kosmos i kobieta-legenda polskiego AR. A ja? Uciekam po krzakach, robię głupie warianty. Pojadę gdzieś naokoło, co chwilę coś wtapiam, a wygrana przecież należy się lepszym.” Tak sobie myślę (i o wszystkich dniach, kiedy nie chciało mi się trenować), ale zaraz potem przekora, duch walki - ja też chcę wygrać! I robić nareszcie dobre, skuteczne, szybkie i krótkie warianty!

Prześladuje mnie myśl, że zabraknie mi jedzenia, a wtedy koniec. Tylko to, co w kieszeniach i śmiej-żelki na czarną godzinę - mało. Wpadam do sklepu, rzucam 3 zeta na ladę, „proszę-dwa-batoniki-reszty-nie-trzeba”. Na mecie wyciągam te niezjedzone zapasy, ciepłe, lekko zdeformowane, i ciasteczka - połamane...

Rower - taka szkoda nowego napędu, pięknej kasety i pięknego łańcucha. Ale - to tylko rower, jest do jazdy, trochę błota-piasku-wody-patyków przecież mu nie zaszkodzi. I brnę przez wrogi teren, hak cudem nie urwany do końca. A poznał bliżej i sosnę, i brzozę, i witki wierzbowe. I sama nie wiem, co jeszcze, bo czasem wolałam nie patrzeć na te harce.

Czy to zawody, czy to jeszcze ściganie? Od pewnego momentu nikogo nie spotykam. W tej majowej, jaskrawej, niepowtarzalnej zieloności - tylko sarny, zające, sójka zmokła jak kura, zaciekawieni mieszkańcy po wioskach i jeden tańczący pies. Czasem, rzadko, tylko w bliskości punktów - charakterystyczna sylwetka - rower z mapnikiem, rowerzysta w kasku, a więc nie ten miejscowy, na ukrainie...

Wiele myśli, gadanie do siebie, liczenie na głos metrów, przepowiadanie sobie dalszej marszruty. Smutno-nudno samemu, ale - taka wolność. Jadę, gdzie zechcę, gadam albo śpiewam, albo mogę nic nie mówić. Mijają kilometry i godziny. Stanąć, pomyśleć, przełożyć mapę (4 kartki A4!), nierozwiązywalny dylemat lewo-prawo, co opuścić, długo asfaltem czy krótko przez bagno. Wszystko jedno, nikt nie będzie miał pretensji, tylko sama do siebie.

Są ślady po ścince, pniaki świeże, gałęzie rzucone w błoto. Skoro byli tu drwale, to przecież jakoś dotarli. W kaloszach może? Ale - czy pozyskania na terenach bagiennych przypadkiem nie robi się zimą? O, gdybym uważniej czytała Sahibowe książki, te jego podręczniki, „Hodowle lasu”...

Bagno... ale do punktu tak blisko! Szkoda zawracać. Zwątpienie, złość. Nie na pokrzywy, komary - one są u siebie, to ja zupełnie niepotrzebnie wybrałam się do nich w gości. Wracać? Ale za mną ten rów, który ledwo przeskoczyłam, rower poleciał, ja na niego, wczołgałam się jakoś... Nie, to już przejdę przez to bagno, nie może być przecież daleko. W ostatniej chwili widzę, jeszcze trochę wysiłku, a tam jest on - lampion! Spłowiały, niewysoko, podniósł morale, wykąpane w zdradliwym błocku.

Ile jeszcze czasu? Tylko 50 minut? Budzik nastawiony, będzie dzwonił co pięć minut w kieszeni. Zdążę czy nie? Ostatni punkt wygląda tak kusząco, po drodze. Brać? A jeśli nie zdążę? Nie ma spóźnień, limit sztywny. Ale droga fantastyczna, szybki szuter, przy punkcie jeszcze wskazówka od Piotrka Buciaka. Zdążę, już wiem. Jadę więc, bliskość mety i limitu są jak skrzydła!

Tak to było na tegorocznym DyMnO w Starym Bosewie. Tak, i dużo, dużo więcej. Myśli, cierpień, małych sukcesów i małych porażek, bratania się z przyrodą (czasem w stopniu daleko większym, niż bym sobie życzyła) i z samą sobą - też. Padał deszcz, świeciło słońce, tereny były prześliczne, a drogi - mimo moich narzekań - wyjątkowo przejezdne i twarde. Podobnie jak na poprzednich edycjach tej imprezy, a jednak inaczej. Na obiad buraczki i ziemniaczki, kompot! Na mecie dopiero okazało się, że Gośka, którą tak bardzo chciałam dogonić na początku, niestety musiała zjechać wcześniej z trasy. Ale - jeszcze będzie okazja się ścigać, nie raz i nie dwa.


Dla ciekawych moja kolejność:
start-35-17-33-18-20-19-34-21-22-24-32-
29-30-31-28-26-27-4-3-25-23-2-1-5-6-7-8-9-15-11-meta
Dystans: 156,8 km. Brak 6 pk (wliczając OS jako 1 pk). Ten wynik dał mi 1. miejsce w kategorii kobiet i 9. open.

Zdjęcie ze startu zawdzięczam Łukaszowi Drażanowi, który nie zważając na siekący, zimny deszcz cierpliwie czekał z aparatem aż ruszy start masowy naszej trasy... z powodu główkowania nad mapami rozciągnięty podobno aż do 30 minut. :)

10 komentarzy:

  1. Fantastyczny opis... Oddechu nie mogłem złapać w trakcie czytania... Prawie jakbym był za Tobą na rowerze usiłując Cię dogonić...
    Naprawdę świetny tekst Ula... I oczywiście świetny start... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje Ula! Fajna relacja :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, to śpiewanie w trakcie samotnego napierania, też to uwielbiam!;) Świetna relacja Krolisku, wielka przyjemność czytania i... równie wielki żal, że mnie nie było:/

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję Wam za miłe słowa!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak zawsze relacja na wysokim poziomie. Gratuluję wyniku! W kolejności PK ominęłaś chyba PK17.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Radku. Racja - już poprawiłam. Jak widać, nawet mając mapę statycznie na biurku, trudno ogarnąć tak dużą liczbę punktów. :)

      Usuń
  6. Rzeczywiście zygzak Ci wyszedł lepszy od naszego. U nas zmagały się koncepcje - zaliczać/odpuszczać i wyszedł nam z trasy zębaty pokrak. Baaardzo fajna relacja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Qniku, wczoraj siedziałyśmy nad mapą z Moniką. Burza mózgów aż miło. I co? I w sumie każdy lepszy wariant, który wymyśliłyśmy, był zygzakiem. W trakcie jazdy, gdy przypominałam sobie o zasadzie "aby między punktami kąty były jak najbardziej rozwarte", byłam załamana. Bo kąty co i rusz wychodziły mi ostre jak nożyczki. Ale, ale. Monika słusznie zauważyła - przy bardzo dobrych drogach i małych odległościach nie należy się tym przejmować. Na przykład pozornie głupawy przelot 1-5 był w rzeczywistości niesamowicie szybki, a zatem - opłacalny. Pozdrawiam. ;)

      Usuń
  7. No no no. Relacja pierwsza klasa podobnie jak i wynik.
    Gratulacje.
    Bazyl

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. :)