wtorek, 30 listopada 2010

Biało w Zalesiu

Kilka zdjęć z niedzielnego wypadu do Żabieńca i Zalesia.

Jazda po świeżym śniegu jest najprzyjemniejsza. Monika w akcji.



Niektóre leśne drogi rozjeżdżone. Mimo to jest bajkowo!



Powoli łapię jaką-taką równowagę :) Zamarznięty na kość lewy pedał nie ułatwia sprawy.



Nieco błota. Słońce coraz niżej, pora wracać.



W domu czeka jeszcze mycie roweru :(

niedziela, 28 listopada 2010

Zimowy tuning

Po spożyciu śniadania mistrzów...


... i wyjęciu z szafy dawno nie używanych zimowych ciuszków...



... wyciągnięciu "zimówki", przesmarowaniu jej i zaopatrzeniu w błotnik tylny, przyszła dziś pora na pierwszą w tym sezonie jazdę po śniegu!

Zabawa w lesie wyśmienita. Śnieg miejscami ubity na gładko, śliski, gdzie indziej dziewiczy i miękki, pryskający spod przedniego koła. Roślinność przykryta białymi poduszeczkami, słońce przebijające się przez chmury i złocące czarne kałuże. Dla takich widoków warto się trochę utaplać :) Zdjęcia niebawem.

P.S. Jak Wam się podoba blog w zimowej szacie?

poniedziałek, 22 listopada 2010

Jabłkowa stolica i gość z kosmosu

Jesień zapanowała już niepodzielnie. Kto wie, czy nagle nie zastąpi jej Pani Zima. Dzisiejszą notkę postanowiłam zatem przekornie zilustrować zdjęciem zrobionym w pełni lata. Niestety nie mam żadnych optymistycznych wieści "z terenu".

Wczorajsza przejażdżka z Moniką i Piotrkiem do Tarczyna przekonała mnie, że pora już porzucić letni styl. Klockowe opony, błotnik, jakaś wiatróweczka i ochraniacze na buty bardzo by się wczoraj przydały. Cóż, nie miałam ich i przez pewien czas rozmyślałam całkiem na serio o starym patencie kolarskim w postaci gazety za pazuchą ;)

Z ciekawostek krajoznawczych - Tarczyn to jabłkowa stolica. Na rynku mają tam nawet pomnik-fontannę w kształcie tego owocu. W pobliskiej Baszkówce w 1994 r. spadł meteoryt. Możecie go zobaczyć tutaj. Ładny, prawda? Meteoryty to takie przypominacze, że na naszej planetce dryfujemy przez wielką i ciemną przestrzeń. A my nie zawsze mamy czas spojrzeć w niebo albo spoglądamy, a tam chmury, chmury i chmury (jak od paru dni). Niestety miejsce upadku meteorytu w Baszkówce zostało już prawdopodobnie wyeksplorowane i zasypane. Do ciekawych miejsc należy pobliski Złotokłos, w którym zachowało się (jeszcze!) sporo przedwojennej podmiejskiej architektury, która niestety znika bardzo szybko. Latem można tu podjechać odrestaurowaną wąskotorówką z Piaseczna. Przyznaję, że stałym celem naszych wycieczek jest pewna cukiernia przy głównej ulicy Złotokłosu. A wczoraj nie byliśmy w niej jedynymi przedstawicielami sekty lajkrowców!*

* Poza Piotrkiem, który nadal twierdzi, że najlepsze lajkry to bojówki.

piątek, 12 listopada 2010

Dżinn i tajemnicza kaplica

Święto narodowe wypada jakoś uczcić, a my zrobiliśmy to oczywiście rowerowo. My, to znaczy przygodowa ekipa: Monika, jej mąż Piotrek, który konsekwentnie odmawia przebierania się za rowerzystę, ale i tak jeździ najszybciej z nas, no i ja. Wystartowaliśmy spod fabryki Piotrka w Chynowie, przemierzając krainę przystrojoną nieco zmokłymi flagami, łopoczącymi na istnie listopadowym wietrze, jakby importowanym prosto z islandzkiego interioru. Tylko żółte liście przyklejające się do opon i pojedyncze zapomniane jabłka przypominały, że jesteśmy w krainie sadowników, która ciągnie się hen, aż za Warkę.


Mżawka, chmury jak z kina grozy, zamknięte bary i sklepy nie odstraszyły nas. Wszak napisałam, że jest to przygodowa ekipa - jedna z najbardziej przygodowych, z którymi bywam na rowerze.

Najpierw w samym środku lasu natknęliśmy się na duży zielony termos. Dokładniej w kolorze mięty. Spekulacje nad jego zawartością były dużo ciekawsze niż otwarcie go. Wśród propozycji pojawił się dżinn (nie dżin), herbata, kawa, potwór, schłodzona wódka. Znalezienie termosu sprowokowało dyskusję o drwalach i ich zwyczajach. Ani się obejrzeliśmy, a las się skończył.

Samotny termos stanowił tylko preludium dalszej przygody. Otóż po wyjechaniu z lasu, znaleźliśmy ni mniej, ni więcej, tylko tajemniczą kaplicę! Nie była to jakaś tam mała kapliczka-figurka, tylko solidny murowany budynek, otoczony wiekowymi lipami. Ciekawostką jest, że została postawiona dosłownie w szczerym polu. Nie prowadzi do niej żadna droga, w zasięgu wzroku nie ma domu ani zagrody. Miejsce niesamowite, zresztą popatrzcie na zdjęcie:


Skąd taki budynek pośród pól i sadów, w zupełnie odludnym miejscu? W okolicy były dawniej dwa duże majątki ziemskie - Rytomoczydła i Nowa Wieś. Poszperałam w internecie, choć łatwo nie było. Ale opłaciło się, bo znalazłam naprawdę przewrotną historię. Był sobie pewien dziedzic, który dbał o rozgłos. Nie to, żeby był hulaką czy rozrabiaką, chodziło mu raczej o popularność. Nazywał się Tomasz Gąsiorowski i nabył w 1821 r. majątek Nowa Wieś. Kiedy już rozgościł się na dobre w nowej siedzibie, postanowił zaskarbić sobie szacunek okolicy i wyremontować kościół w pobliskich Boglewicach, kompletną ruinę. Na ten cel urządził wielką kwestę pośród bogatych sąsiadów. Gdy zebrał już wystarczające środki, powziął jednak nowy plan. Postanowił wybudować nowy kościół na terenie własnego majątku, w odludnym miejscu, w przysiółku Franulin (?) koło Gołębiewa. Jak postanowił, tak zrobił. Nie był to wielki budynek, raczej kaplica niż kościół, jednak krok ten ściągnął na niego zrozumiały gniew całej okolicy! Żeby tego było mało, sprowadził tu wyposażenie kościoła w Boglewicach, który miał remontować. Wkrótce szczęście odwróciło się od niego i jego rodziny i po kilku latach musiał sprzedać całą posiadłość.

Przez okolicę przetoczyło się Powstanie Styczniowe i dziejowe burze. Ale kaplica przetrwała, i choć wewnątrz zrujnowana, do dziś przypomina dziedzica-defraudatora. Gdybym robiła jakiś rajd w okolicy, na pewno postawiłabym obok niej PK :)

Wracając do wycieczki, pogoda robiła się coraz gorsza. Browar w Warce objechaliśmy od kuchni, spekulując nad możliwościami przejęcia jakiegoś transportu, najlepiej kolejowego. Po zwiedzeniu jeszcze jednej strasznej sakralnej budowli w Michalczewie* wróciliśmy najkrótszą droga do Chynowa.

PS. Fotki zrobiłam dzięki udostępnieniu mi przez Monikę telefonu. Lokalizacja kaplicy na Google Earth tutaj.

* Nie będę się rozpisywać, ale bez trudu znajdziecie mnóstwo fotek w internecie. Polecam zwłaszcza młodym architektom - warto!

piątek, 5 listopada 2010

Migawki z Pruszkowa


Dziś na Pruszkowskim torze kolarskim rozpoczynają się Mistrzostwa Europy Elity w Kolarstwie Torowym. Rano byłam razem z niezawodną Moniką Strojny na eliminacjach. Pomimo, że to jazda w kółko, to dostarcza sporych emocji. Kibiców nie było wielu, ale godna zanotowania była obecność uczniów okolicznych szkół. Najgłośniejszy doping od najmłodszych kibiców mieli więc zapewniony nasi. W sprincie drużynowym nasi panowie zakwalifikowali się do walki o brąz, z czego bardzo się cieszymy i będziemy nadal kibicować, choć niestety już wirtualnie. A więcej fotek niebawem pojawi się na stronie Moni. Wszystkie te świetne migawki są Jej autorstwa (dziękuję!). Kolarze torowi w swoich malowniczych strojach przypominają egzotyczne owady lub "obcych", stanowią więc smaczny kąsek dla fotoreportera. A poszukiwaczom satelitarnym polecam spojrzenie na Tor z kosmosu - wygląda niczym chrabąszcz, który przysiadł koło Pęcickich Stawów ;)






czwartek, 4 listopada 2010

Wydmy przetestowane!

Magdalenka otwiera podwoje - zabrałam na nowo "odkryte" wydmy najpierw Monikę, później Sahiba. Oboje byli zachwyceni! Nowy poligon treningowy to:

- wydma nr 1 niedaleko gajówki, fajny singletrack,
- tor XC, o którym już pisałam,
- wydma nr 2 być może koło ul. Leszczynowej (nie mam dobrej mapy niestety), krótki, stromy singletrack,
- wydmy nr 3 i 4 koło między ul. Sosnową a Brzozową, wjazd od strony pomnika, zjazd w stronę placu zabaw,
- wydma nr 5 wzdłuż ul. Brzozowej, łagodny podjazd, kręty, krótki zjazd wzdłuż ul. Lipowej,
- i jeszcze kilka nie poznanych ścieżek, wiodących w leśne ostępy.

Monika wymyśliła, że opracujemy pętlę łączącą te górki i będziemy pokonywać ją na czas. A co! Skoro Bracia P. mają swój track w Zalesiu, to my nie będziemy gorsze ;)