Jesień zapanowała już niepodzielnie. Kto wie, czy nagle nie zastąpi jej Pani Zima. Dzisiejszą notkę postanowiłam zatem przekornie zilustrować zdjęciem zrobionym w pełni lata. Niestety nie mam żadnych optymistycznych wieści "z terenu".
Wczorajsza przejażdżka z Moniką i Piotrkiem do Tarczyna przekonała mnie, że pora już porzucić letni styl. Klockowe opony, błotnik, jakaś wiatróweczka i ochraniacze na buty bardzo by się wczoraj przydały. Cóż, nie miałam ich i przez pewien czas rozmyślałam całkiem na serio o starym patencie kolarskim w postaci gazety za pazuchą ;)
Z ciekawostek krajoznawczych - Tarczyn to jabłkowa stolica. Na rynku mają tam nawet pomnik-fontannę w kształcie tego owocu. W pobliskiej Baszkówce w 1994 r. spadł meteoryt. Możecie go zobaczyć tutaj. Ładny, prawda? Meteoryty to takie przypominacze, że na naszej planetce dryfujemy przez wielką i ciemną przestrzeń. A my nie zawsze mamy czas spojrzeć w niebo albo spoglądamy, a tam chmury, chmury i chmury (jak od paru dni). Niestety miejsce upadku meteorytu w Baszkówce zostało już prawdopodobnie wyeksplorowane i zasypane. Do ciekawych miejsc należy pobliski Złotokłos, w którym zachowało się (jeszcze!) sporo przedwojennej podmiejskiej architektury, która niestety znika bardzo szybko. Latem można tu podjechać odrestaurowaną wąskotorówką z Piaseczna. Przyznaję, że stałym celem naszych wycieczek jest pewna cukiernia przy głównej ulicy Złotokłosu. A wczoraj nie byliśmy w niej jedynymi przedstawicielami sekty lajkrowców!*
* Poza Piotrkiem, który nadal twierdzi, że najlepsze lajkry to bojówki.
pamiętam z dzieciństwa 'chleb z Tarczyną' - czyli z tym pysznym dżemem z Tarczyna :) a Złotokłose to jemy czasem na zawodach. Tyle że one akurat są z Jarosławia o ile dobrze pamiętam ;)
OdpowiedzUsuńŻeby było śmieszniej, to w Złotokłosie jest fabryka krówek. A w Tarczynie, oprócz dżemów robiono kiedyś kultowego Ptysia w szklanych, litrowych butelkach! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń-butelki zielone z metalowymi nakrętkami :) ale czad :D
OdpowiedzUsuńbutelki były też brązowe, te butelki się zbierało, a potem dziadkowie nalewali do nich sok jabłkowy na zimę :)
OdpowiedzUsuńcoponiektórzy też zanosili do skupu żeby było na małą oranżadę, napój w woreczku albo ryż prażony ;)
OdpowiedzUsuńNo nie, rozmarzyłam się :) Ale, ale - smak prawdziwej oranżady można sobie przypomnieć podczas wycieczki na Podlasie. W kwietniu z Grześkiem coś takiego piliśmy u Pawła w Wisznicach: http://picasaweb.google.com/Krolisek/PodlasieRowerowe2010#5461877481008359922
OdpowiedzUsuń