poniedziałek, 20 grudnia 2010

Nocna Masakra - wrażenia

Zima jest fajna, śnieg też. Rower też jest fajny. Ale połączenie jednego z drugim?

Wiele osób nie chce jeździć zimą. Bo zimno, bo ślisko, bo ciemno. Nocna Masakra w wydaniu rowerowym to zawody dla tej garstki, która uważa, że na rower zawsze jest dobra pora. Żeby było zadość nazwie, rowerzyści startują o 16.30, a limit czasu to 15 godzin. To tak w skrócie. Imprezę organizuje Daniel Śmieja, więc wiadomo, że gdzieś na zachodnich rubieżach. W zeszłym roku byłam na Masakrze w Długiem koło Dobiegniewa. Tym razem padło na Barlinek.

Barlinek? Kojarzy mi się tylko z deską podłogową i z niczym więcej. Pewnie mają tam jakieś lasy, w których te deski strugają. Rzut oka na mapę i wszystko jasne, choć wyobraźnia budowniczego trasy wcale nie ograniczyła się do lasów - na północ od miasteczka rozpościerają się też pola i wioski. Daniel na odprawie odradza nam jednak tę część trasy. "Drogi tam zawiane, jedźcie do lasu". Lepszej reklamy nie trzeba, tym bardziej, że jadę sama i zwiedzanie wiosek wcale mi się nie uśmiecha.

Jazda po śniegu ma w sobie wiele uroku, choć podczas zawodów aspekt praktyczny przeważa nad romantycznym. Jest ciężko, nie można pozwolić sobie na beztroskie bujanie w obłokach. Kontrowanie poślizgów, to noga czujnie wypięta, to mocniejsze wdepnięcie, żeby wykaraskać rower z głębokiego, przemielonego śniegu. Po pewnym czasie przychodzi większa pewność, prędkość nieznacznie wzrasta, aż do... spektakularnej zwałki prosto w wielką zaspę! I tak w kółko, to asfalt z ubitym śniegiem, to lód, to śnieg przypominający mokry piasek, to suchy, to śnieg kopny, to koleiny... Brakuje mi tych wszystkich kilkudziesięciu określeń śniegu, którymi ponoć posługują się Inuici.

Rowerzystów wystartowało 22. Odkąd czerwone światełka Wikiego i Bronka zniknęły daleko w lesie, nie spotykam prawie nikogo. Parę razy mijamy się na punktach ze Stasiejem, zaliczając punkty w tej samej kolejności. Na drodze do Zdroiska spotykam pieszego, który zgubił mapę. Komórką robi zdjęcia mojej rowerówki, żeby wrócić do bazy.

W nocy pojawia się mgła. Jest pewnie -10°, może mniej, skąd ta mgła? Z jednej strony jest nieprzyjemna, zwłaszcza na odkrytym terenie. Widzę tylko mały kawałek drogi, zarys krzaków po bokach. Z drugiej strony bezwietrznie, niesamowita cisza, śnieg i ta mgła tłumią dźwięki. Z pola spogląda na mnie sarna. Cała scena ma w sobie coś nierealnego, magię i ulotne piękno. Do rzeczywistości przywołuje jednak szczypiące powietrze, wjeżdżam w las, do czwartego punktu.

To już mój ostatni punkt. Zza zakrętu wyłaniają się światełka - aż czterech jadących razem rowerzystów z krótszej trasy rowerowej! Do bazy mam jeszcze około 30 km, z czego większość po asfalcie, który wcale nie gwarantuje szybkiej jazdy. Jest 23.00, na liczniku prawie 50 km. To żaden wynik, jak na tyle godzin jazdy (i pchania!), ale tym razem nie przyjechałam się ścigać. Wrażenia, ten cały przedświąteczny klimat w oświetlonych wioskach, samotna jazda nocą, czas na własne rozmyślania, niezbyt trudna, ale jednak wymagająca precyzji nawigacja, testowanie zimowego sprzętu.

Ostatnie kilometry dłużą się nieznośnie, bolą różne części ciała od jazdy w ciągłym napięciu. Spotkanie pary lisów na drodze urasta do rangi ważnego wydarzenia. Podobnie wymiana akumulatora w lampce i łyk herbaty z małego termosu. Telefon do Sahiba - miły przerywnik.

I nareszcie z mgły wyłania się zielona tablica "Barlinek"! Nawierzchnia w miasteczku jest gorsza niż poza nim. Gdy mijam stację benzynową, przednie koło zarzuca i zataczam dziwną trajektorię. Licznik pokazuje zaledwie 78 km, a na karcie startowej widnieją tylko 4 przedziurkowane pola. Mimo mizernego sportowego wyniku mam jednak dużo satysfakcji z samotnego zmierzenia się z trasą. Mogło być lepiej, bo do limitu zostało parę godzin. Ale tak to już bywa, że na trasie patrzy się na te sprawy inaczej niż w domu, a wizja ciepłej bazy, do której można dojechać prawie odśnieżonym asfaltem działa lepiej niż magnes.

O sprzęcie, który zabrałam, o patentach podpatrzonych w bazie - będzie osobna notka. Stay tuned, jak mawiają :)

4 komentarze:

  1. Klimat był :)
    Brawo Ula za samotne zmierzenie się z przeciwnościami trasy nocnej.

    Pozdrawiam
    kita

    OdpowiedzUsuń
  2. Kita, dziękuję! Klimat był! Za rok się widzimy? A może wczesniej? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I na co komu tyle złomu:), żeby tak po śniegu ciągać? Rozważałem raczej biegówki ale ostatecznie musiały wystarczyć ciepłe łapcie.

    78km balansowania na krawędzi - szacun!

    OdpowiedzUsuń
  4. dziękuję! (co do złomu racja - wzięłam zimówkę...)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. :)