Miał to być trening, jednak szybko zamienił się w wycieczkę. Pogoda taka sobie, wjechałam w las, a tam grzybów całe mnóstwo. Upakowawszy do kieszonek w koszulce tyle, ile się zmieściło, mogłam wracać do domu, choć licznik pokazywał bardzo mało. Za to na obiad zjadłam pyszny makaron razowy z duszonymi kurkami i koźlarzami. I uciekłam przed kolejnym deszczem ;)
Cześć ,fajny blog i chociaż to nie mój temat z przyjemnością sobie czytam.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńzapraszam :)
OdpowiedzUsuńHej Krolisie, Ja też zbieram ostatnio grzyby. A sosik pichci mój brat:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam