wtorek, 17 maja 2011

Harpagan i DyMnO w telegraficznym skrócie

harpagan stop lipnica stop szron rano stop jazda z Monika stop fajnie stop piachy ale punkty wchodza stop rozdzielamy sie stop duzo asfaltu stop kryzysy stop bladzenie stop zwariowany finisz stop 176km

dymno stop sadowne stop sloneczko stop cztery mapy nie od parady stop bagno stop samotnie stop bagno stop rzeczka stop bagno stop piasek stop znowu bagno stop bobry stop piasek stop towarzystwo stop glodno stop piasek stop cola stop meta nareszcie stop 112km

Co łączy Harpagana i DyMnO? Oczywiście obie te imprezy zaliczane są zarówno do rankingu Maratonów Pieszych na Orientację (PMnO), jak i Rowerowych (PPM). Na obu wystartowałam na trasie rowerowej. Obu tras nie ukończyłam w całości. Obie miały limit czasowy 12 godzin. Obie udało mi się wygrać (w kategorii kobiet). I na tym kończą się podobieństwa.

Od Harpagana minęło już sporo czasu, mimo to moje wspomnienia są całkiem żywe. Monika zaproponowała wspólną jazdę, ale bez zobowiązań - to znaczy rozdzielamy się, jeśli któraś z nas poczuje taką potrzebę. Ranek przywitał nas urokliwymi widokami. Zmrożone drogi i szron, mgiełka nad mijanym jeziorem - piękny krajobraz aż prosił się o zdjęcia (jednak nie uległyśmy). Wariant nasz zaczynał się na południowym wschodzie i z powodzeniem prowadził na zachód, zataczając wielkie koło wokół bazy w Lipnicy. Trasa przeważnie piaszczysta (i nie sądziłam wówczas, że już miesiąc później bardzo zatęsknię do takiego piasku!). Punkty nie były trudne, a nawigacja szła jak po maśle, bez historii. Po wspólnym zaliczeniu kilku punktów zostawiłam Monikę w lesie i pojechałam sama dalej. Północna część trasy okazała się dużo twardsza, z kolei bardziej pofałdowana. Długi przelot na pk19 okazał się przebłyskiem prędkości. Zaczęły się jednak kryzysy i schyłek jednodniowej formy. Gdzieś tam wśród pól i lasów odpaliłam wiezioną na czarną godzinę butelkę coli - pomogło. Na koniec nieco dłuższe od planowanego szukanie pk9. Intuicja od razu podpowiadała namierzenie się od wschodu (wioska, szosa). Tymczasem nogi same pognały w las. Głowa nie za bardzo ogarniała całość. I tak zakończyło się na bezradnym snuciu w grupce kilku bikerów. W końcu głos rozsądku przebił się ponad to. Ruszyłam na azymut w stronę szosy. Nowy punkt ataku okazał się rewelacyjny. Po 5 minutach miałam pk9! Finisz był wariacki. Szosa, szosa, szosa - nieudana, desperacka próba zdobycia pk7, przeprawa przez niezłą piaskownicę z powrotem do szosy. Groźny powiew limitu (i źle ustawiony licznik) - 6 minut przed wybiciem straszliwej godziny udało się wjechać na metę. A tam było już bardzo przyjemnie. Siedziałam sobie na tartanie boiska, piliśmy colę ze Stasiejem, przyszła też Monika i nigdzie już nie trzeba było się spieszyć ani jechać. Monika w efekcie była druga - po małym kryzysie kupiła chipsy i krakersy, odżyła i nieźle deptała mi po piętach w drugiej części trasy!

Dla ciekawych mój wariant: 5-18-16-10-8-14-20-6-17-19-1-3-13-9.
Strona Harpagana

DyMnO różniło się od Harpagana tak bardzo, jak to tylko możliwe. Płaski teren Mazowsza, na przemian piaszczysty lub bagienny. Woda wypełniała wszystkie niżej położone miejsca, rzeczki i kanały nie trzymały się koryt, zalewając i lasy, i łąki. Komary gdzieś tam sobie brzęczały koło ucha, pachniały bagienne rośliny. Nawet przyjemne to było i od razu skojarzyło mi się z wakacjami. Nie miałam jednak za dużo czasu na wspomnienia i rozmyślania - limit gonił, punkty wchodziły jak po grudzie, bagna stanowiły niezłą łamigłówkę, niczym labirynt. Jechałam od początku sama, tylko z rzadka spotykając kogoś. Czasem to towarzystwo dawało wymierne korzyści - jak na przykład wspólne pokonywanie rowów z wodą. Raz ktoś z naszej grupy stanął tuż obok młodej sarenki ukrytej w krzakach borówki. Pisk był tak przeraźliwy, że wszyscy podskoczyliśmy. Innym razem na drodze znalazłam sarnią nóżkę, nieco obgryzioną. Bobrowe budowle to przeklinałam (w końcu nie raz taka bobrza rodzina zalewa cały las), to z kolei dziękowałam im w duchu za solidność w budowie tam - po kilku z nich przyszło mi się przeprawiać, i to z rowerem pod pachą. Okoliczności w ogóle prowokowały do przyrodniczych, a nawet astronomicznych obserwacji. Do pierwszych należały spotkane zające i rozważania o bagiennych roślinach, długości ich łodyg i stopniu, w jakim utwardzają dno. Astronomia objawiła się z kolei w postaci nieuniknionego zachodu słońca, który zbiegał się z końcem limitu, a więc oznaczał koniec moczenia się, wrzucania roweru na jakieś skarpy i pokonywania ich na kolanach, łamania krzaków i wpadania do bobrowych norek. W domu odkryłam zapomniane siniaki, ugryzienia, a kolejnego dnia nawet kleszcza, który musiał przybyć na gapę gdzieś w plecaku albo przyczepiony do ramy. Buty schły kolejne dwa dni, nie pozwalając zapomnieć o zawodach, a skarpetki zmieniły kolor na nieokreślony i wylądowały w śmietniku. To i tak mała strata w porównaniu do wielu urwanych przerzutek, zaginionych liczników itd. Na trasie jak zawsze miłym akcentem było spotkanie wielu znajomych rowerzystów i pieszych, którzy nieraz podpowiedzieli to i owo. A trasa sama prowokowała, by rewanżować się informacjami, które samemu się zdobyło. Paweł poratował mnie sezamkami, co stanowiło luksusowy przerywnik żywieniowy. Fajne w sumie to DyMnO, choć z jazdą rowerem za mało miało wspólnego. Kto wie, czy za rok roweru nie zostawię w domu, w końcu do wyboru jest też trasa piesza. Nawigacja wymagająca, ale do zrobienia, teren trudny i średnia z jazdy poniżej 10 km/h. Chyba przyjdzie poważnie potraktować siłownię, a zamiast sztangi będę używać roweru.

Dla ciekawych wariant: 24-25-23-10-OS-9-8-7-6-11-17-16-15-14-12-5-3-2-1-X
Strona DyMnO

Fotka z DyMnO: Piotr Siliniewicz

8 komentarzy:

  1. gratulacje Ula! jesteś nie do zdarcia! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję Łukasz! do zdarcia to mam łokcie i kolana... ale całość jakoś się trzyma :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za końcówkę trasy. Bez twojej mapy nie byłoby X-a. Do zobaczenia na Waypoincie. Jakie bierzesz opony?

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyżby to Ty Macieju? Witaj!
    Wzajemnie dziękuję za końcówkę. Miło było!
    Na WPR biorę te same opony (geaxy mezcale). Trasa zwykle twarda, dużo asfaltu i szutrów. Nie wiem, co tym razem planuje Adam, ale specyfika terenu jest taka, że raczej powinno być twardo.

    OdpowiedzUsuń
  5. No i nareszcie Ula usiadła do klawiatury! :)

    Za to straszenie mnie przed startem powinienem cię obedrzeć ze skóry - jak teraz analizuję trasę, to nie wyszła aż tak straszna, tylko psychika odmówiła ścigania się po pierwszej wpadce na Bno. Następnym razem masz mnie zachęcać do walki :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Jam to rzeczywiście. Maciek w swej skromnej okazałości. Jestem blogowym dyletantem. Kompletnie nie wiem jak się takie coś obsługuję tym razem zamiast anonim wybrałem innego "jako".

    O opony na Waypoint pytam, bo po przeczytaniu twojego opisu zeszłorocznej imprezy nabrałem podejrzeń, że tak jak na Dymnie, z powodu moich semislikowych eksperymentów, będę brodził po piasty w piachu. Bałem się, że tym razem nie będziesz na tyle uprzejma, żeby na mnie zaczekać.

    Ale skoro trasa zwykle twarda i dużo asfaltu to może nie będę słabował. Do odważnych świat należy! W końcu niektórzy z sakwami jeżdżą na rajdy. Ze znajomym na rowerze "Grand" byliśmy na 5. miejscu w Jesiennej Odysei (trasa dla cieniarzy - może dlatego). Teraz tylko nocleg w Wawie muszę obczaić. Da się tam spać na tym torze, czy gdzieś w pobliżu? W sumie to niezręcznie takie rzeczy komuś w komentarzach na blogu wypisywać. To co ja mam zrobić? Możesz skasować ten bełkot? Pozdrav. MK

    OdpowiedzUsuń
  7. Klayman, toż to była zachęta w czystej postaci! Mówię "będzie trudno", to trzeba poginać Chłopaku na maksa! ;)
    Quick, bardzo mi miło, że ktoś czyta i komentuje! Zapraszam częściej, choć faktycznie ostatnio jakoś mało pisałam.
    Mi się wydaje, że na Waypointrace, przynajmniej tak, jak było do tej pory, semislicki są najlepsze. To była najszybsza, najtwardsza trasa ze wszystkich zeszłorocznych maratonów PPM. Opisałam je zresztą parę wpisów wcześniej. Co Adam wymyśli w tym roku - zobaczymy. Ale po tych terenach jeżdżę na co dzień i takie opony są w porządku.
    Jeśli chodzi o noclegi - trudno mi coś doradzić, szukałabym chyba czegoś w dowolnym miejscu między Radomiem a Jankami. Nie ma sensu szukać w samej Wawie, a rano szybko do Pruszkowa dojedziecie - droga na tym odcinku jest całkiem przyzwoita (uwaga na radary na wylotówce z Radomia). Ewentualnie ślij maila do organizatorów, oni są z samego Pruszkowa, więc mogą mieć rozeznanie na miejscu. Koło toru kolarskiego jest np. hotel, ale nie znam cen ani warunków.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. :)