poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Grzybobranie

Miał to być trening, jednak szybko zamienił się w wycieczkę. Pogoda taka sobie, wjechałam w las, a tam grzybów całe mnóstwo. Upakowawszy do kieszonek w koszulce tyle, ile się zmieściło, mogłam wracać do domu, choć licznik pokazywał bardzo mało. Za to na obiad zjadłam pyszny makaron razowy z duszonymi kurkami i koźlarzami. I uciekłam przed kolejnym deszczem ;)

sobota, 28 sierpnia 2010

Jeszcze pomarudzę o BB Tour ;)

Minął już tydzień od BB Tour, ale ani Damianowi, ani mi nie udało się napisać żadnej dłuższej relacji z trasy. Podejrzewam wręcz, że napisanie czegoś naprawdę ciekawego o trasie może być niemożliwe. To szosy, szosy i szosy, i mijające zawodników tiry, dnie i noce na siodełku, przydrożne bary i stacje benzynowe, punkty kontrolne. Cóż za monotonia w porównaniu do rajdów, które trwają często podobnie długi czas, jednak jest to czas podzielony na małe odcinki - rolek, roweru, biegania i jeszcze innych zabaw.
W pogoń za Damianem wyruszyłam w poniedziałek rano. Wiedziałam tylko, że nocą udało mu się przespać 3-4 godziny pod Radomiem i pojechał dalej. Radom minęłam własnym objazdem. Chciałam być jak najbliżej trasy, żeby ich nie przeoczyć - miał jechać z dwoma innymi zawodnikami. Na trasę główną wypadłam koło Iłży. Mijałam kolejne miejscowości, ale nigdzie nie widziałam kolarzy, a Damian nie odbierał komórki. Tuż przed Rzeszowem zatrzymałam się na kawę. W pewnym momencie usłyszałam "cześć, Ula!" - okazało się, że Damian zajechał na tę samą stację uzupełnić płyny! Od tej pory już mniej więcej trzymałam się jego tempa. Za Rzeszowem zajechałam na punkt kontrolny, gdzie spotkałam kilkoro zawodników - i zawodniczkę, jadącą na tandemie.
Wkrótce przyjechał i Damian, który jechał już solo. Po tylu kilometrach zaczęło ujawniać się indywidualne tempo, peleton w większości rozbił się na pojedynczych kolarzy. Po drodze próbowałam zrobić trochę fotek. Damian nie narzekał na kilometry ani zmęczenie. Na kolejnym punkcie w remizie pod Brzozowem było bardzo miło i nawet mi proponowano żurek z jajkiem, ale odmówiłam. Był też materac, gdyby ktoś chciał poleżeć trochę. W Sanoku odwiedziliśmy restaurację w domu turysty. Każdy zawodnik otrzymał suchy prowiant - kanapkę, wafelki, wodę, jabłko. Do mety zostało już "tylko" 90 km. Starałam się więc dopingować zawodników do jazdy - zbliżała się kolejna, już trzecia noc zawodów, a zapadający zmrok jest zwykle czynnikiem mocno zamulającym.
Damian zaskoczył mnie na tych prawie końcowych kilometrach. Podjazd koło Zagórza zrobił tak szybko, że zdążyłam ustawić się z aparatem. To tam zrobiłam to pierwsze zdjęcie na tle zachodu słońca. Po przejechaniu 900 km wydawał się naprawdę świeży i jechał tak szybko, że mimo czasu rzędu 1/400 zdjęcie wyszło lekko nieostre.
Przed nim był już ostatni punkt kontrolny i meta. Powoli zaczęła się pewność, że teraz już nic mu nie przeszkodzi, że te ostatnie kilometry po prostu musi przejechać, że limit mija dopiero o 8 rano, a to jeszcze tyle godzin... Na punkcie kontrolnym za Hoszowem czekałam niedługo. Zapadł już zmrok, a punkt był słabo widoczny z drogi, ale wytłumaczyłam mu przez komórkę jak do niego trafić. Akurat dwóch zawodników zbierało się powoli w drogę, gdy dojechał Damian. Popatrzyłam na niego - był cały mokry, zaczęły się zjazdy i podjazdy. Zdecydował jednak zjeść tylko jednego banana, nawet nie schodził z roweru i ruszył dalej - wiadomo, we trzech łatwiej. Twardziel!
Do mety było niedużo. Jakieś 30 km, nikt tego dokładnie nie wiedział. Wokół noc, na drodze prawie żadnego ruchu. Z naszych wycieczek z sakwami pamiętałam, że ta trasa nie jest straszna, tylko 2 większe podjazdy. No ale my nie mieliśmy prawie 1000 km w nogach...
W każdym razie jakąś godzinkę z hakiem później mogłam zagrzewać chłopaków do walki na ostatnich metrach, w Ustrzykach! To było naprawdę niesamowite uczucie, przez to że cały dzień widziałam tę walkę o te ostatnie kilometry, czułam się tak, jakbym sama doświadczała tego niesamowitego finiszu! Cieszyłam się chyba bardziej od Damiana, który nie miał już siły się cieszyć ;)
Niedługo później zmyliśmy się z Ustrzyk, w których zresztą na noc wyłączono prąd i nawet dmuchana bramka mety nie wytrzymała. Przespaliśmy się w samochodzie, rano mycie w potoku Wołosatym, śniadanko w knajpie. I przemiłe zakończenie, na którym pojawiła się legenda Imagisu czyli Zdzisław Kalinowski i cała plejada innych makserów rowerowego ultra, z których część już kolejny raz mierzyła się z tym dystansem. Wśród zawodników krążyło mnóstwo historii, o awariach, złapanych gumach, naprawianiu suportów w przygodnych serwisach, o innych zawodach. Na jeden, a właściwie dwa dni, Ustrzyki stały się kolarską mekką, a ja znów doświadczyłam Bieszczad z perspektywy kibica, po raz kolejny w tym roku, choć Bieg Rzeźnika w porównaniu z Bałtyk-Bieszczady Tour wydaje się dość krótką wycieczką ;)

ps Tutaj znajdziecie bardzo długą, szczerą i szczegółową relację Maćka.

czwartek, 26 sierpnia 2010

BB Tour - prawdziwe wyniki :)

GPS oczywiście kłamał, a konkretnie - miał opóźnienia, dla każdego zawodnika inne. Według wyników, które dostałam już na zakończeniu od organizatorów wygrał Bogusław Kramarczyk z czasem 41:02. Sześć minut po nim na mecie zameldował się Roman Krupa. Później pojawiła się grupka trzech kolarzy: Andrzej Binkowski, Grzegorz Kowal i Dariusz Bielenis. A w kategorii solo najlepszy czas uzyskał Krzyszof Dziedzic - 45:54. Daniel był czwarty. O finiszu Damiana, poznanych na trasie kolarzach i wrażeniach z kibicowania podczas tych kilku ostatnich godzin wyścigu napiszę w osobnym poście.

Podobno trzeciej doby wyścigu (podczas której już nie śledziłam go w necie) GPS w ogóle oszalał i pokazywał stare pozycje. Organizator liczył na kilka tysięcy wejść na ten system monitoringu, tymczasem wejść było ponad milion i system nie wytrzymał :(

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

BB Tour - zwycięzcy na mecie!

Prowadzącym zawodnikom została ostatnia „prosta” (a w zasadzie „krzywa”) - odcinek ze Stuposian do Ustrzyk Górnych. Prowadzący peleton podzielił się. Na prowadzeniu Zygmunt Łuczkowski (rocznik 1950), tuż za nim Cezary Urzyczyn (rocznik 1971). Do Stuposian dojeżdża trzeci zawodnik - Andrzej Binkowski. O ile GSP nie kłamie ;)
Finisz już blisko!
Przejechanie się tą trasą nocą już samo w sobie jest fantastyczne, a jeszcze mając świadomość zakończenia tego wyścigu - po prostu bajka!
A nasz Damian przespał się i właśnie przejechał Radom. Na mnie też pora spać, rano ruszam śladem zawodników, choć niestety nie na dwóch kółkach, lecz na czterech.

niedziela, 22 sierpnia 2010

BB Tour - dzieje się!

W tej chwili (godz. 17, niedziela), Damian minął już Grójec i zbliża się do Promnej. Zostawił grupę, z którą jechał i na jednym z postojów połączył się w trzyosobowy peleton z innymi zawodnikami - Łukaszem Rojewskim i Maciejem Kozłowskim. Chłopaki jadą drogą techniczną, która w wielu miejscach oddala się od głównej drogi. Zresztą obserwując wyścig można zauważyć, że niektórzy zawodnicy jadą na przykład przez jakieś miasto, inni korzystają z obwodnicy. Zwykle droga wychodzi podobna odległościowo, różni się pewnie jakością i szybkością przejazdu.
Daniel „Wigor” Śmieja dojeżdża do Opatowa. Zajmuje teraz drugą pozycję wśród solistów, goni Krzysztofa Dziedzica, który za chwilę przejedzie Wisłę na wysokości Tarnobrzegu.
Czołówka mija w tej chwili Rzeszów. Peletonowi składającemu się z 7 zawodników przewodzi Andrzej Binkowski (tak przynajmniej pokazuje GPS, ale może się mylić, w grupie jest kilku doświadczonych zawodników).
Zdzisław Kalinowski jedzie jako ostatni - wydaje mi się, że wystartował z opóźnieniem. Jednak nadrabia straty, minął już Sochaczew i zbliża się do PK9. Pan Zdzisław (rocznik 1957) jest rekordzistą tej trasy. W 2008 roku przejechał ją w czasie 35:58!

PS. Zagadka się wyjaśniła, oto co pisze niejaki Mietek w shoutboxie na stronie 1008.pl: „Mietek : Mała ciekawostka, a może i nie - Kalinowski Zdzisław w dniu wczorajszym tj.21.sierpnia przejechał Maraton Kołobrzeski na dystansie 264km ze średnią 35,71 i wystartował ze Świnoujścia w Bałtyk - Bieszczady i dlatego dopiero dogania zawodników.”
Wielki podziw!

sobota, 21 sierpnia 2010

Bałtyk-Bieszczady Tour okiem kibica

Dziś rano ruszył szalony wyścig kolarski w poprzek Polski, po przekątnej. Przez kilka lat znany był pod nazwą Imagisa, tym razem nazywa się Bałtyk-Bieszczady Tour. Trasa liczy 1008 km, limit wynosi 72 godziny.
Najfajniejszą rzeczą zapewnioną przez organizatora kibicom jest monitoring zawodników prowadzony na żywo. Pod mapą widnieje tabelka, w której można kliknąć na interesującego nas zawodnika, a strzałka wskazuje jego położenie. Oprócz tego widać inne rowerki - czarne dla zawodników jadących w peletonach, czerwone dla solistów. Jest również jeden tandem (jedzie na nim jedyna w wyścigu kobieta!), zaznaczony na niebiesko.
Od rana kibicujemy Damianowi, podglądamy też innych znajomych. Przypomina to troszkę jakąś grę komputerową. No, może dynamika nieco mniejsza. Czołówka dojechała już do Włocławka. Grupa Damiana jest w tej chwili tuż przed Bydgoszczą i za 3 minuty ruszają dalej, więc kończę i wracam do kibicowania!

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Zdiagnozuj się!

Trafiłam dziś na bardzo ciekawy quiz na stronie niejakiego Łasicy:
link

Wyszło mi 378 punktów... Pewnie dlatego tak mało, że nie mam przeraźliwego pingwinka. Ale za to mam niepokonanego tygryska. Może być?

sobota, 14 sierpnia 2010

Lichtensteinieńskie rozmyślania

Ostatnio wracając z Alp przejechaliśmy tradycyjnie naszą ulubioną drogą przez Liechtenstein. Wizyta w tym państewku, choć krótka, zawsze wywołuje w aucie burzliwe spekulacje, na temat między innymi ceny kebabów i frytek, służby domowej, luksusowych samochodów, fabryki Hilti, stopnia ufortyfikowania, a nawet znaków drogowych. W ramach schłodzenia udaliśmy się na lody do Maka w pierwszej miejscowości po austriackiej stronie. Dopiero w domu wyczytałam nowe ciekawostki o Liechtensteinie. Podobno to światowy potentat w dziedzinie produkcji sztucznych zębów oraz osłonek do wędlin! Niesamowite, nie?
Ale nie o tym miałam pisać. Naszła mnie refleksja, czy ci potomkowie krzyżackich rycerzy (pochodzenie Lichtensteinczyków również jest przedmiotem naszych odwiecznych sporów) znają takie fajne zawody jak my: Bałtyk-Bieszczady Tour (1008 km), Maraton Rowerowy dookoła Polski (3130 km), Transcarpatia albo chociaż piesze setki na orientację? Czy mogą iść przez tydzień prawie dzikimi górami, albo cały tydzień spływać swoją graniczną rzeką lub jechać ileś tam dni wzdłuż granic swojego kraju?
Nie! Całe państewko, którego wymiary w przybliżeniu to 10x25 km można przebiec w dwie godziny i w kolejne dwie wrócić, i to po najdłuższej przekątnej ;)
Naprawdę mamy szczęście - pomimo że jesteśmy światowym potentatem tylko w produkcji oscypków, nie mamy raju podatkowego i nie jeździmy bentleyami, to rozległość naszej ojczyzny sprzyja ułańskiej fantazji i ciekawym wyczynom i mamy się gdzie rozpędzić.
A już za tydzień rozpoczyna się wspomniany Bałtyk-Bieszczady Tour. Na starcie stanie nasz kolega Damian, któremu będziemy gorąco kibicowali!

piątek, 13 sierpnia 2010

Long Way

Mój pierwszy górski rower miał (miała?) na imię Long Way. Dynamicznie pochylone żółte litery na czerwonej ramie. Nie ja go tak nazwałam, lecz kreatywni Chińczycy z dalekiej fabryki. Kupiłam go w supermarkecie za pierwsze stypendium. Oczywiście na długie dystanse rower nadawał się średnio - ciągle coś się psuło, był ciężki, toporny i rdzewiał. Mimo to, towarzyszył mi w różnych przygodach i zrobiłam na nim naprawdę sporo kilometrów, dopóki nie przeszedł na zasłużoną emeryturę, którą spędza w garażu na działce.
To rowerowe imię nadało sens moim dalszym kolarskim poczynaniom. Mniej interesowały mnie trudne trasy, za to bardzo ciekawiło, jak daleko można dojechać?
Niedługo ruszam w drogę. Nie lubię chwalić się przed, więc na razie nie zdradzę mojego najnowszego pomysłu. Zresztą odkąd znam gości, którzy objeżdżają Polskę dookoła, to żaden z moich planów nie wydaje mi się naprawdę ekstremalny ;) Przygotowuję się mentalnie i logistycznie. Co do formy - do długich dystansów nie da się przygotować w parę dni. To co mam wyjeżdżone, musi wystarczyć. Nastawiam się na szybki, faspackerski przejazd non-stop. Nie mogę się już doczekać!