wtorek, 31 maja 2011

Nawigacja na własnym podwórku


Zanim podzielę się wrażeniami z WaypointRace, krótka refleksja na temat nawigowania w znanym terenie. Obejrzałam sobie przejazd zwycięzców WaypointRace i naszła mnie refleksja - czy aby na pewno w znanym terenie łatwiej jechać na orientację?

Przyznaję, że znałam kilka miejsc, w których stały waypointy. Mimo to mam wrażenie, że właśnie ta znajomość terenu czasem przeszkadzała mi wybierać optymalne warianty, a im lepiej znałam dane miejsce, tym dłużej szukałam lampionu ;)

Mam swoje ulubione ścieżki. Kiedy zamieszkaliśmy z Sahibem pod Piasecznem 10 lat temu, ochoczo zabraliśmy się za poznawanie okolicy. Prawie każdy weekend spędzaliśmy na rowerze, a to jadąc do Magdalenki, a to do Zalesia, a to do Złotokłosu. Zaopatrzeni w topograficzne pięćdziesiątki mieliśmy wielkie ambicje omijać wszelkie asfalty, jeździć tylko bocznymi, najlepiej leśnymi dróżkami.

Ale drogi, jak to drogi. Zmieniają się. Tu wiosną pojawi się bagienko, tu gruz wywalą, a jeszcze inną miedzę zagrodzą płotami. A czasem drogi nie było w ogóle i lądowaliśmy pośród pól marchewki. Po jakimś czasie mieliśmy już swoje ulubione, sprawdzone trasy, którymi jeździliśmy - już bez map (a raczej z mentalną mapą okolicy w głowie).

Kiedy zobaczyłam mapę WatpointRace, ucieszyłam się, że znowu zobaczę kilka takich "zapomnianych miejsc". Na przykład dolinę Jeziorki, którą kiedyś z uporem maniaków przedzieraliśmy się przez chaszcze i bagna. Jednak nie jest to trasa, którą wybierałabym na co dzień (zwłaszcza gdy chcę gdzieś szybko dojechać). Wybierając wariant podczas WaypointRace decydowałam się na drogi, których stan w miarę aktualnie znam. Widzę, że Łukasz i spółka nawigowali czasem śmielej, a czasem bardziej asekurancko (ale może po asfalcie szybciej?), w każdym razie zupełnie inaczej! W wielu miejscach skrócili trasę wybierając dróżki, za którymi po prostu nie przepadam.

Oczywiście orientowanie się w znanym terenie ma szereg zalet - nie trzeba tak często patrzeć na mapę, niektóre przeloty można zrobić z pamięci, w razie nawet niewielkiego zagubienia się bardzo łatwo dojechać w miejsce, które się już zna itd.

Wydaje mi się, że gdyby teren był mi zupełnie nieznany, to potrafiłabym częściej zagrać va-bank, więcej zaryzykować. Byłoby na pewno bardziej przygodowo (może nawet z przeprawami przez rzeczki) i być może wiele przelotów zrobiłabym po optymalnej, zamierzonej przez Budowniczego trasie. :)

Fot. Adam Wojciechowski/Waypointrace

PS. Zdjęcie zainspirowało mnie do zmiany koloru tła ;)

środa, 18 maja 2011

Najmniejsze góry w Polsce?

Suwalszczyzna to jeden z moich ulubionych regionów w Polsce. Jest mi bliska od dziecka - w Suwałkach mieszka mój Wujek. Maj+ Suwalszczyzna + rower oznaczają absolutną pełnię szczęścia! Tym razem spędziłam kilka dni w Żytkiejmach, które położone są tuż pod rosyjską granicą. Chciałam zobaczyć coś innego niż Suwalski Park Krajobrazowy, w którym byłam już nie raz.

Błądząc wzrokiem po mapie trafiłam na intrygujący napis "Góry Sudawskie". Góry? Nie wyglądały zbyt imponująco, zajmując zaledwie parę km kwadratowych, ale skoro "góry", to koniecznie muszę tam pojechać!

Po długim przelocie przez Łysogórę, Maudę, Rogożajny i Mariankę, skierowałam koła na północ, do wsi Maszutkinie. Nazwy na Suwlaszczyźnie niezmiennie mnie fascynują. Wkrótce dojechałam do Ejszeryszek, a przede mną były jeszcze Skombobole!

Góry Sudawskie okazały się ciągiem zalesionych moren. Najwyższe wzniesienie to Góra Prusaka - według różnych źródeł jej wysokość waha się od 230 do 250 m n.p.m. Szlak zielony, którym jechałam, okazał się w wielu miejscach dość... pieszy. Mimo to nie żałowałam. W Podsudawskiem minęłam pozostałości starego parku i przeprawiłam się przez rzeczkę. W innym miejscu szlak prowadził prosto w odwiedziny do bobrów.

Wydostawszy się z lasu, przejechawszy koło rozrzuconych po morenach kilku zagród, trafiłam wreszcie na nowiutki asfalt, który otacza obecnie Jezioro Wiżajny. Cóż to była za jazda! Góra-dół-góra-dół, prędkość, słońce i piękne widoki.

Niestety nie miałam aparatu i nie zrobiłam żadnego zdjęcia. Nie pozostaje Wam więc nic innego, tylko będąc w okolicy samemu zbłądzić w te najmniejsze, lecz dzikością nie ustępujące Bieszczadom góry. Polecam - warto!

Informacje praktyczne:

Najlepiej w Góry Sudawskie dostać się z Wiżajn, Roweli lub Rutki-Tartak. To zaledwie parę km. Sporo niedużych wniesień, drogi to przeważnie twarde szutry. Sklepów i ludzi po drodze nie widziałam. Noclegi w okolicy - agroturystyka. W okolicy Wiżajn znajduje się gratka dla zdobywców Korony Województw - Rowelska Góra, najwyższy szczyt woj. podlaskiego (298,1 m n.p.m.).

wtorek, 17 maja 2011

Harpagan i DyMnO w telegraficznym skrócie

harpagan stop lipnica stop szron rano stop jazda z Monika stop fajnie stop piachy ale punkty wchodza stop rozdzielamy sie stop duzo asfaltu stop kryzysy stop bladzenie stop zwariowany finisz stop 176km

dymno stop sadowne stop sloneczko stop cztery mapy nie od parady stop bagno stop samotnie stop bagno stop rzeczka stop bagno stop piasek stop znowu bagno stop bobry stop piasek stop towarzystwo stop glodno stop piasek stop cola stop meta nareszcie stop 112km

Co łączy Harpagana i DyMnO? Oczywiście obie te imprezy zaliczane są zarówno do rankingu Maratonów Pieszych na Orientację (PMnO), jak i Rowerowych (PPM). Na obu wystartowałam na trasie rowerowej. Obu tras nie ukończyłam w całości. Obie miały limit czasowy 12 godzin. Obie udało mi się wygrać (w kategorii kobiet). I na tym kończą się podobieństwa.

Od Harpagana minęło już sporo czasu, mimo to moje wspomnienia są całkiem żywe. Monika zaproponowała wspólną jazdę, ale bez zobowiązań - to znaczy rozdzielamy się, jeśli któraś z nas poczuje taką potrzebę. Ranek przywitał nas urokliwymi widokami. Zmrożone drogi i szron, mgiełka nad mijanym jeziorem - piękny krajobraz aż prosił się o zdjęcia (jednak nie uległyśmy). Wariant nasz zaczynał się na południowym wschodzie i z powodzeniem prowadził na zachód, zataczając wielkie koło wokół bazy w Lipnicy. Trasa przeważnie piaszczysta (i nie sądziłam wówczas, że już miesiąc później bardzo zatęsknię do takiego piasku!). Punkty nie były trudne, a nawigacja szła jak po maśle, bez historii. Po wspólnym zaliczeniu kilku punktów zostawiłam Monikę w lesie i pojechałam sama dalej. Północna część trasy okazała się dużo twardsza, z kolei bardziej pofałdowana. Długi przelot na pk19 okazał się przebłyskiem prędkości. Zaczęły się jednak kryzysy i schyłek jednodniowej formy. Gdzieś tam wśród pól i lasów odpaliłam wiezioną na czarną godzinę butelkę coli - pomogło. Na koniec nieco dłuższe od planowanego szukanie pk9. Intuicja od razu podpowiadała namierzenie się od wschodu (wioska, szosa). Tymczasem nogi same pognały w las. Głowa nie za bardzo ogarniała całość. I tak zakończyło się na bezradnym snuciu w grupce kilku bikerów. W końcu głos rozsądku przebił się ponad to. Ruszyłam na azymut w stronę szosy. Nowy punkt ataku okazał się rewelacyjny. Po 5 minutach miałam pk9! Finisz był wariacki. Szosa, szosa, szosa - nieudana, desperacka próba zdobycia pk7, przeprawa przez niezłą piaskownicę z powrotem do szosy. Groźny powiew limitu (i źle ustawiony licznik) - 6 minut przed wybiciem straszliwej godziny udało się wjechać na metę. A tam było już bardzo przyjemnie. Siedziałam sobie na tartanie boiska, piliśmy colę ze Stasiejem, przyszła też Monika i nigdzie już nie trzeba było się spieszyć ani jechać. Monika w efekcie była druga - po małym kryzysie kupiła chipsy i krakersy, odżyła i nieźle deptała mi po piętach w drugiej części trasy!

Dla ciekawych mój wariant: 5-18-16-10-8-14-20-6-17-19-1-3-13-9.
Strona Harpagana

DyMnO różniło się od Harpagana tak bardzo, jak to tylko możliwe. Płaski teren Mazowsza, na przemian piaszczysty lub bagienny. Woda wypełniała wszystkie niżej położone miejsca, rzeczki i kanały nie trzymały się koryt, zalewając i lasy, i łąki. Komary gdzieś tam sobie brzęczały koło ucha, pachniały bagienne rośliny. Nawet przyjemne to było i od razu skojarzyło mi się z wakacjami. Nie miałam jednak za dużo czasu na wspomnienia i rozmyślania - limit gonił, punkty wchodziły jak po grudzie, bagna stanowiły niezłą łamigłówkę, niczym labirynt. Jechałam od początku sama, tylko z rzadka spotykając kogoś. Czasem to towarzystwo dawało wymierne korzyści - jak na przykład wspólne pokonywanie rowów z wodą. Raz ktoś z naszej grupy stanął tuż obok młodej sarenki ukrytej w krzakach borówki. Pisk był tak przeraźliwy, że wszyscy podskoczyliśmy. Innym razem na drodze znalazłam sarnią nóżkę, nieco obgryzioną. Bobrowe budowle to przeklinałam (w końcu nie raz taka bobrza rodzina zalewa cały las), to z kolei dziękowałam im w duchu za solidność w budowie tam - po kilku z nich przyszło mi się przeprawiać, i to z rowerem pod pachą. Okoliczności w ogóle prowokowały do przyrodniczych, a nawet astronomicznych obserwacji. Do pierwszych należały spotkane zające i rozważania o bagiennych roślinach, długości ich łodyg i stopniu, w jakim utwardzają dno. Astronomia objawiła się z kolei w postaci nieuniknionego zachodu słońca, który zbiegał się z końcem limitu, a więc oznaczał koniec moczenia się, wrzucania roweru na jakieś skarpy i pokonywania ich na kolanach, łamania krzaków i wpadania do bobrowych norek. W domu odkryłam zapomniane siniaki, ugryzienia, a kolejnego dnia nawet kleszcza, który musiał przybyć na gapę gdzieś w plecaku albo przyczepiony do ramy. Buty schły kolejne dwa dni, nie pozwalając zapomnieć o zawodach, a skarpetki zmieniły kolor na nieokreślony i wylądowały w śmietniku. To i tak mała strata w porównaniu do wielu urwanych przerzutek, zaginionych liczników itd. Na trasie jak zawsze miłym akcentem było spotkanie wielu znajomych rowerzystów i pieszych, którzy nieraz podpowiedzieli to i owo. A trasa sama prowokowała, by rewanżować się informacjami, które samemu się zdobyło. Paweł poratował mnie sezamkami, co stanowiło luksusowy przerywnik żywieniowy. Fajne w sumie to DyMnO, choć z jazdą rowerem za mało miało wspólnego. Kto wie, czy za rok roweru nie zostawię w domu, w końcu do wyboru jest też trasa piesza. Nawigacja wymagająca, ale do zrobienia, teren trudny i średnia z jazdy poniżej 10 km/h. Chyba przyjdzie poważnie potraktować siłownię, a zamiast sztangi będę używać roweru.

Dla ciekawych wariant: 24-25-23-10-OS-9-8-7-6-11-17-16-15-14-12-5-3-2-1-X
Strona DyMnO

Fotka z DyMnO: Piotr Siliniewicz