sobota, 24 marca 2012

Weźmij witek brzozowych przygarść

Dawno nic mi tak nie poprawiło humoru jak dzisiejsze umycie roweru. Czysty rower! Najtrudniejsze okazało się wyczyszczenie kasety. Czego tam nie było... „Weźmij witek brzozowych przygarść, a liści dębowych drugą, dziegciu garniec i takoż gliny, a tryby smaruj w każdą niedzielę i nie ustawaj, aż żaby na polach igrać poczną”.

Stoi sobie teraz dopieszczony (gdyby umiał mówić na pewno mruczał by z zadowoleniem), a w całym mieszkaniu unosi się ledwo uchwytny zapach smaru. Wiosna przyszła!

poniedziałek, 19 marca 2012

Śmieszne przedwiośnie na RDS

Dobra, pora się przyznać, co ciekawego robiłam na Rajdzie Dolnego Sanu. Pojawiły się bowiem zupełnie bezpodstawne pogłoski, że zaginęłam, jak to się mówi „w akcji”, a grupa poszukiwawcza już chciała sznurować buty, ale w tym momencie ich zaskoczyłam wpadając samodzielnie i żwawo na metę.

Zaginięcie było... hm, może nie planowane, ale przynajmniej kontrolowane. Ale po kolei. Hiubi, jak co roku, zamówił na ten weekend piękną pogodę, tak zwaną lampę. Przedobrzył jednak chłopak, bo zamiast przyjemnych do biegania +10° zamówił aż o 10° więcej. Panował zatem nieznośny upał premiujący biegaczy z ciepłych krajów, w dodatku takich, którzy nie mają ani grama warstwy tłuszczowej. Dla mnie, arktycznego królika - to moje totemiczne zwierzę - była to temperatura zdecydowanie spoza optimum, a czarne spodnie dobsomy potęgowały efekt, łapiąc chciwie wiosenne promyki niczym słoneczne baterie wygłodzone po zimie.

Janusz dogonił mnie, gdy dobiegałam do pierwszego punktu i spontanicznie połączyliśmy siły na kolejne 9 godzin, aby robić różne śmieszne rzeczy. Jakie? Ano na przykład realizować wariant na pk4 od wschodu, zwabieni napisem „Puszcza Sand” w rogu mapy.* Niestety nie było w lesie nikogo, kto mógłby ubawić się, widząc jak skaczemy po bagiennych kępach i przedzieramy się przez jeżyny i chaszcze, może z wyjątkiem stada jeleni, ale jelenie nie mają poczucia humoru i zaraz sobie poszły. Las był zresztą wart odwiedzenia i dłuższej kontemplacji - cudowna wiosenna buczyna, w której grasują wiewiórki i gdaczą pierwsze ptaszyny, a przecież człowiek potrzebuje doznań estetycznych, a nie tylko biec i biec, zagłuszając się endorfinami. Czy kogoś jeszcze dziwi, że spędziliśmy tam godzinę???

Po pk4 nastąpiła trwała już przewaga kontemplacji nad napieraniem. Spotkaliśmy Sławka i w takiej „trojce” wycięliśmy na północ do pk5. To był przelot, który przyniósł nam chwilową satysfakcję, choć każdemu z nieco innych powodów. Mnie na przykład bardzo podobało się przejście przez starorzecze po lodzie - skojarzyło mi się z różnymi zimowymi i przedwiosennymi wycieczkami w naszej okolicy.

Reszta minęła już bez historii, jeśli nie liczyć wizytacji u miejscowej ludności w celu tankowania bukłaków oraz wymiany Sławka (który na skrzyżowaniu dróg polnych udał się w inną stronę) na Bartka, aczkolwiek nie na długo (zdążyliśmy tylko przedyskutować temat butów biegowych), gdyż ten młody, wysportowany i nie zmęczony człowiek postanowił pokłusować w stronę zachodzącego słońca.

Nadszedł zmierzch. Punkt ostatni, dziewiąty, podbijaliśmy w łunie pożaru z pobliskiej łąki, cudem unikając przejechania przez kozackie motocykle z wyłączonymi światłami. Ostatnie 200 metrów przebiegliśmy dla fasonu i dla rozgrzewki, co nie miało już żadnego wpływu na lokatę, ale za to jakie fajne uczucie w nogach. A na mecie, wiadomo - wiwaty, jedzenie i opowieści dziwnej treści. Tak że Rajd Dolnego Sanu, pomimo mizernego wyniku, mogę uznać za niezwykle udany pod względem towarzysko-przyrodniczym.

Pora na laurki. Gratuluję tym, co byli szybsi, i tym, co byli wolniejsi, i jeszcze wszystkim setkowiczom, a zwłaszcza Sabinie, która choć niewielka, to jednak jest Wielka. Gratuluję również Hiubiemu, którego impreza z roku na rok coraz lepszą jest, choć wydaje się to niemożliwe, bo już pierwsze edycje były wspaniałe, a Sahib do dziś wspomina zupę Ewy z marca 2009 roku. Dziękuję Januszowi za fantastycznie spędzony dzień, Paniom Kierowniczkom za pizzę „bez mięsa i ryby”, a Marcinowi Bormanowi za tajemniczą miksturę iskiate przyrządzoną z chia, która wygląda jak skrzek, ale smakuje wybornie i błyskawicznie stawia do pionu.

* Wbrew pozorom nie było tam piasku ani George Sand.