niedziela, 3 czerwca 2012

Krwawa Pętla - wywiad z samym sobą

Kolejny wpis o Krwawej Pętli? Króliku, litości!

Czy było nam dane spożyć te smakowite, lekko przypalone rogaliki? Czy ryba była delfinem? Czy Królik lubi gotować i co prześladowało go w dzieciństwie? - te wszystkie jakże frapujące kwestie wkrótce zostaną rozwiązane. Dzisiejszy wpis jest wyjątkowy. UWAGA! Po raz pierwszy na moim blogu wypowiada się Monika - nieco tajemnicza postać, która przewinęła się dotąd przez wiele opowieści. Odpowiedzi każda z nas pisała jak na klasówce, samodzielnie, bez podglądania, więc o niektórych rzeczach dowiedziałam się dopiero teraz. A poza tym nie ma to, jak megalomańskie robienie wywiadu z samym sobą, hej!

DLACZEGO POJECHAŁAŚ NA KRWAWĄ PĘTLĘ?

Monika: Głowię się nad jakąś inteligentną odpowiedzią w stylu „chciałam sprawdzić granicę moich możliwości”, a w tak naprawdę, gdy Ula zaszczepiła mi pomysł w 2010 roku, to bardzo mi się spodobał. W zeszłym roku dojrzewał - a teraz po prostu nadszedł jego czas.

Ula: Jak to dlaczego? Wyrwałam się na całą sobotę, aby uniknąć domowych obowiązków. Powiedzmy sobie szczerze - chyba lepiej jechać na rowerze przez dwadzieścia parę godzin niż odkurzać albo gotować krupnik. Kto jest za - ręka do góry! Jednocześnie chciałabym podkreślić, że jestem amatorem jazdy na rowerze, a zgodnie z definicją słownikową „amator to ten, kto zajmuje się czymś z upodobania, lubiący coś; miłośnik, zwolennik”. Nic dodać, nic ująć.

NAJWIĘKSZE ZASKOCZENIE?

Monika: Największym zaskoczeniem było to, że po 100 km trzeszczenia mój rower się wytrzeszczał i ucichł. Do tej pory nie trzeszczy!!! Nie wiem, co o tym myśleć. Spodziewałam się też, że będziemy prowadzić dyskusje w stylu „czy w prawo czy w lewo”, co mówi mapa, a co GPS, ale fajnie się zgrałyśmy i nawigacja okazała się prosta.

Ula: To już? Ledwo się rozpędziłyśmy, a już meta!

SUPER CHWILA?

Monika: Cała nasza wyprawa była super. Zjazd po kostce w Górze Kalwarii, łąki nadwiślańskie i kwiaty na wale przy Otwocku Wielkim o 7:00 rano (nawet mokre od rosy buty nie przeszkadzały), ścieżki w Mazowieckim PK, rynek w Nieporęcie, szybki Kampinos, rabatki w Łaźniewie w zachodzącym słońcu (chyba muszę popracować nad moim ogródkiem ;-)), wiata z siedmioma podporami i imprezą, itp. itp. - po prostu wszystko zagrało.

Ula: Podobało mi się, gdy w Nieporęcie siadłyśmy sobie na ławce i wytrzepałam piasek ze skarpetek. Był to prawdziwy, sielankowy, majowy piknik, będący jednocześnie takim backpakerskim podglądaniem życia miejscowej ludności. Na przykład tuż za naszymi plecami para młoda ładowała się właśnie do limuzyny. Kto wie, może nawet załapałyśmy się na sweet focie?

NAJCIEKAWSZE SPOTKANIE?

Monika: Zdecydowanie WIELKA RYBA, która objawiła się nam w moście w Modlinie. Skakała jak delfin po falach Narwi.

Ula: Nie było nudnych spotkań. Było ich po drodze tak mało, że każde było ciekawe. Na przykład seks-amator w kaloszach, Podkowianie spod wiaty (wymówcie to szybko), no i nasi koledzy: Bartek i Sahib. Ten ostatni to nawet kolega-mąż.

ULUBIONY KAWAŁEK SZLAKU?

Monika: Mam dwóch faworytów: Mazowiecki PK - a w szczególności Mienia (tu można poczuć legendarny flow) oraz Kampinos - żółty szlak w północnej części Kampinosu. Bardzo podobały mi się kawałki szlaku biegnące single-trackami, które były zarówno w MPK, Kampinosie oraz w lesie w okolicy Sękocina.

Ula: Każdy jest ulubiony, bo każdy jest inny. Gdyby to było 240 km asfaltu, to by było nudno. Gdyby było 240 km drogi leśnej tuż po trzebieży - też by było nudno. Gdyby było 240 km bagien, to wzięłybyśmy kajaki, a nie rowery. A tak, to co krok - niespodzianka!

ZNIENAWIDZONY KAWAŁEK SZLAKU?

Monika: Lasy w okolicy Nieporętu - strasznie duuuużo piachu!

Ula: Podejrzewam, że Monika jako ulubiony kawałek wpisze „Szlak wzdłuż rzeczki Mieni” [zgadłam!]. Bartek też go uwielbia. W takim razie, ja dla równowagi napiszę, że go nie lubię. Urokliwy jest, to fakt, nawet spotkałam tam wiewiórkę. Ale zawsze się boję, że na śmierć walnę się w głowę albo wpadnę do rzeki. A Monika? Ona jest kamikadze i wyznaje zasadę: „Im szybciej się jedzie, tym mniej przeszkód się widzi".

MIEJSCE GROZY / NAJWYŻSZE HRmax?

Monika: No wiadomo co - oczywiście stado warchlaków pod Magdalenką. Jakoś tak nagle wychynęły w świetle lampki tuż przed rowerem, gdzieś mi się kołatało w głowie, że zaraz mnie zaatakuje szarżująca locha i muszę szybko uciekać z tego miejsca oraz robić hałas, aby je przestraszyć. Przy okazji Ula też się  trochę przestraszyła, ale warchlaki uciekły (nie wspominając o losze).

Ula: Zdecydowanie o północy, gdy zbliżałyśmy się do olbrzymiej nekropolii w Antoninowie, a jadąca z przodu Monika zaczęła gnać i krzyczeć „uciekaj, szybko, szybko!!!”  Serce skoczyło mi do gardła, a tętno na pewno powyżej 200. W wyobraźni widziałam coś na kształt tych strasznych wilków z „Akademii Pana Kleksa”, które prześladowały mnie przez całe trudne dzieciństwo.

NAJWIĘKSZY KRYZYS / TRUDNY MOMENT?


Monika: Kryzys: Kampinos - zaczął się już przy moim ulubionym Szczeblu i trwał do Leszna, apogeum w okolicy Julinka. Ciekawe, że obiektywnie szlak był bardzo fajny, szybki i prawie bez piachu. Trudny moment: to wtedy, gdy nie znalazłyśmy baru w MPK, który polecał nam Tomek. Straszne rozczarowanie. Chyba za szybko mknęłyśmy. Zobaczcie, co nas minęło (załączam zdjęcie z MMS-a - sorry za jakość).

Ula: W Podkowie, a więc 35 km przed metą pojechałyśmy złą uliczką. Tak ze 200 m za daleko, w dodatku przeze mnie, bo uparłam się, że mapa po ciemku jest na pewno lepsza niż podświetlony GPS Moniki. Pomyślałam sobie potem - cholera, to nas chyba zdyskwalifikuje! Trzeba będzie jechać drugi raz!

MOTYWACJA W TRAKCIE?

Monika: Przez pierwszą część dnia pędziłam, bo obawiałam się jechać w Kampinosie po zmierzchu i chciałam dotrzeć do Modlina do 18:00. Potem motywował mnie pomysł wizyty w Werandzie w Podkowie (szkoda, że zabrakło tortu bezowego).

Ula: Prawdę mówiąc, przy życiu trzymała mnie tylko wizja zacierek z groszkiem i kozim serem, wizja przybierająca coraz bardziej realną postać podczas ostatnich 200 km trasy, a zrealizowana dopiero w niedzielę.

ULUBIONE KALORIE NA TRASIE?


Monika: Czeski batonik Voltage Energy Cake (odkrycie z Rudawskiej Wyrypy), ciasteczka na rynku w Nieporęcie.

Ula: Pomarańcze! Na trasie zjadłam tylko dwie, dopiero w Kampinosie, ale myślałam o nich od początku. Potem w  niedzielę kupiłam sobie jeszcze dwa kilo, żeby się delektować. A teraz polecam taki eksperyment - włóżcie sobie po pomarańczy do każdej kieszeni Waszej kolarskiej koszulki i zapytajcie kogoś - najlepiej wielbiciela kreskówek - co mu to przypomina. Odważni mogą kompozycję uzupełnić kilkoma bananami.

6 komentarzy:

  1. Zacierki z groszkiem i kozim serem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Marcinie, cieszę się, że zwróciłeś uwagę na ten drobny szczegół. To naprawdę idealna przekąska, choć możesz się poczuć rozczarowany rodzajem zacierek - nie robię sama, tylko kupne stosuję. Pomysł na zacierki pojawił się na jakimś wyjeździe - to jedyny makaron w paczkach po 250 g. W wioskowych sklepach te zacierki są raczej z dolnej półki i takie sobie. W domu będąc kupiłam wypasiony makaron Goliarda z pszenicy durum. Po ugotowaniu dodałam kozi ser Turek oraz trochę groszku z puszki, oliwę, orzechy włoskie i świeżą kolendrę. I to cały skomplikowany przepis. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ula, przyznam się, choć to może trochę niegrzeczne, że wpisu tego utkwił mi początek - rogaliki (fotka) - oraz końcówka - zacierki :) . Przepis kradnę! Są orzechy włoskie :) - mniam! A zacierki to tylko własnej produkcji uznaję. Dziś zakupy, jutro przygotowanie. Podzielę się wrażeniami. Dziękuję za fantastyczny przepis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinnam wrzucić fotkę pomarańczy :) A jeśli chodzi o zacierki - cóż, niestety nie każdy jest taki zdolny jak Ty. Mógłbyś zamieścić przepis, tylko żeby był łatwy!

      Usuń
  4. Wilki z "Akademii Pana Kleksa" prześladują chyba wszystkie pokolenia które je widziały...Może jakieś odszkodowanie od producenta?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był jeszcze ten diabeł, jak mu tam... Piszczałka? Kolejny straszny film! :)

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. :)