sobota, 20 sierpnia 2011

Południe-północ w sześciu odcinkach

Relacja z krótkiego wyjazdu z sakwami. Nietypowo - wyjechaliśmy prosto z domu, z Nowej Iwicznej, i tak samo wróciliśmy. Ta formuła bardzo nam się spodobała. Poczekaliśmy na okno pogodowe i ruszyliśmy przed siebie, na południe, właściwie bez konkretnego celu, czyli tak, jak najbardziej lubimy... Po trzech dniach dotarliśmy do Stalowej Woli, gdzie ugościł nas Hiubi, kolega od rajdów przygodowych oraz jego żona Ewa. Ale po kolei - oddaję głos Sahibowi, który miał na tym wyjeździe kronikarską wenę.


Pierwszego dnia dotarliśmy za Warkę, w okolice Brzózy.

"Kwaśne jabłka ze zdziczałej jabłoni, dziurawe asfalty donikąd, wsie kryte eternitem. Rowerzysta w gumofilcach, kostki słomy i zapach gnojówki, ale przede wszystkim plaga komarów, gdy tylko zatrzymywaliśmy się gdzieś w lesie. Na deser czarne jeżyny i kawa Anatol, a na niebie ołowiane chmury."


Drugiego dnia dojechaliśmy w okolice Solca nad Wisłą. Po drodze z zaciekawieniem rejestrowaliśmy, jak zmnieniają się uprawy. Sady stały się większe, pojawiły się plantacje malin i porzeczek.

"A jednak można jeszcze spotkać czarne WSK-i na polskiej wsi. Ich młodzi właściciele jak zwykle z obłędem w oczach. Daszek przystanku w Pionkach w sam raz, aby schronić przed letnią ulewą dwójkę rowerzystów z ich rowerami. Zapachy lata? Świeżo położony asfalt, tym razem tzw. unijny... Bez obawy można po nim jechać - nie oblepi roweru jak ten z dawnych czasów. No i kulinarnie: restauracja przy krajówce w Lipsku. Porcja ogórkowej podana na talerzu wielkości wazy! Dałem radę, i to z chlebem. Jak zwykle licznik nabił więcej niż planowaliśmy."

Na każdym wyjeździe przychodzi taki moment, że jedzenie staje się głównym tematem rozmów i przemyśleń. Tym razem osiągnęliśmy ten stan już drugiego dnia. Po noclegu w krzakach zjechaliśmy do bardzo urokliwego Solca...


"Promocyjne połączenie między Polską cywilizowaną, a tą 'opóźnioną' - 5 złotych od rowerzysty. Magiczna granica rzeki [Wisły] i przekracza się linię pośpiechu i nijakości, cofając się do strefy, gdzie czas płynie dużo wolniej. Rzędy słupów telegraficznych, pomiędzy którymi będą pięły się ku słońcu łodygi chmielu. Rumiana twarz babci w Popowie. Dwóch staruszków na ławce przed drewnianym domkiem.


Stare, murowane, bogato zdobione domki z początku zeszłego wieku - ślady żydowskiej przeszłości Radomyśla. Szczerze zdziwieni miejscowi smakosze tanich trunków pod GS-em. Naprawdę nie mogą zrozumieć, po co ludzie tak się męczą w słoneczny dzień na rowerze. Kolejne kilkadziesiąt kilometrów prowadzi nas lewym brzegiem Wisły - tym razem aż do Stalowej Woli."



Ewa, żona Hiubiego, zapytała nas, jaki właściwie jest cel naszej wycieczki. Cel? No właśnie jesteśmy u celu! Stalową Wolę zwykle widujemy przejazdem. Tym razem przejechaliśmy się spokojnie ulicami, zajrzeliśmy do sklepu. Przez chwilę poczuliśmy praskie dejavu w Rozwadowie (zdziwienie Sahiba - w monopolu tylko tanie wina!?). Ogólnie Stalówka bardzo mi się podoba. Otoczona lasami, ulice przestronne, nowe ścieżki rowerowe, czysto, zresztą zerknijcie na fotkę. Jeśli macie skojarzenia z posępnym, przemysłowym miastem, to chyba warto przyjechać tu na wycieczkę ;) Po nocy spędzonej na gościnnym łóżku (!) w towarzystwie dwóch sierściuchów, ruszyliśmy z powrotem do domu... (Swoją drogą - nieczęsto zdarza się gospodarz, który rozumie, że goście spędziwszy kilka dni pod gołym niebem mogą mieć problem ze spaniem w pomieszczeniu. Na różnych rajdowo-przygodowo-górskich opowieściach upłynął nam bardzo miło wieczór.)


"W środku Lasów Janowskich znakarz szlaków z sakwą wygryzioną przez wioskowego psa [dobra rada - nie woźcie kiełbasy w sakwie!]. Ślady dawnej świetności wąskotorówki do wywozu drewna nagle zakrywa chmura kurzu z rozpędzonego samochodu z dłużycami. Koszmarnie dziurawa droga asfaltowa przez las z kiczowatą kapliczką, ozdobioną bukietami plastikowych kwiatów. W stronę Kraśnika pracowite podjazdy i karkołomne zjazdy do kolejnych wąwozów. Lessowy garb w dolinie Wyżnicy poprzecinany koleinami dróg, wciśnięty pomiędzy plantacje malin i aronii. Spomiędzy rzędów dochodzą rozmowy Ukrainek. Stawka na skupie to 2 złote za kilo - ciekawe, czy dostają chociaż 1 zł..."

Teren noclegowo niezbyt przyjazny, ale znaleźliśmy kawałek nieużyku. Wokół namiotu kręcił się rogacz, głośno porykując. Nikt nie lubi intruzów na swoim terytorium. Rankiem znowu ruszyliśmy na północ. Kazimierz podczas długiego weekendu był miejscem strasznym, z którego uciekliśmy czym prędzej.


"Stroma, kręta droga z polnych kamieni wijąca się dnem wąwozu. Sejmik bociani na łąkach pod Kazimierzem. Gdzieś pod Zakładami Azotowymi przeciekający daszek nastawni Azoty-Puławy daje wystarczający azyl na przeczekanie letniej burzy. Komary tego lata są wszędzie, nawet w kawiarni w środku Puław. Na jednym z domów w Wilkowie na świeżym tynku ściany frontowej pozioma linia i napis 'POWÓDŹ 2010'. Ktoś musiał stanąć na drabinie, aby upamiętnić to wydarzenie..."

Ostatniego dnia poczuliśmy "przyciąganie domu". Spod Dęblina zostało nam już tylko 120 km. Droga, nudna, szosowa, nużąca, bolący tyłek, mimo to satysfakcja - udało się dojechać!


"Upiorna pobudka: problemy żołądkowe + komary + deszcz. Na otarcie łez kilka garści kurek. Wieprz w okolicach Dęblina to całkiem malownicza rzeka. Szosa z płyt betonowych pomiędzy Wilgą a Sobieniami - obowiązkowy masaż pośladków dla każdego turysty rowerowego. Most na Wiśle w Górze Kalwarii - łamigłówka rowerowa. Po sześciu dniach w siodełku nastąpiło przewartościowanie terenu do wycieczek rowerowych realizowanych od drzwi domu. Turystyka sakwowa ma jedną niezaprzeczalną zaletę - mało bagażu, a więc mało sprzątania po powrocie!"

Zdjęcia nieco słabsze niż zwykle, bo robione telefonem. Takie amatorskie kino drogi. Dziękujemy za uwagę :)

3 komentarze:

  1. Fajna wycieczka, podobna jak ta twoja z Grześkiem z przed 2 lat (czy sprzed roku?). Fajne wschodnie klimaty.

    Tylko w tej stalówce lepiej by was Hiubi przedstawił miejscowym zabijakom:) ostatnio czytałem w necie taki artykuł:

    http://wiadomosci.onet.pl/regionalne/rzeszow/slynni-podroznicy-okradzeni-na-podkarpaciu,1,4797592,region-wiadomosc.html

    bywa i tam niebezpiecznie, jak z resztą wszędzie :(

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie przykra historia. Nas o dziwo nikt nie zaczepiał. Z sąsiadami Hiubiego ucięliśmy sobie pogawędkę pod blokiem.

    A tereny naprawdę fajne - jest gdzie pojeździć. Zwłaszcza Lasy Janowskie (które chyba miałeś okazje poznać przy okazji paru RDS-ów).

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak, potwierdzam, Lasy Janowskie bardzo mi się podobały.

    A tamci z przykrej historii po prostu chyba mieli pecha...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. :)