Krótka, ale za to intensywna. W dobrym tego słowa znaczeniu - to znaczy: towarzyska (odwiedziliśmy dawno nie widzianego kolegę Pawła w Wisznicach), krajoznawcza, sportowa.
Gdzie leżą Wisznice? Pod wschodnią granicą, około 20 km od Bugu, nieco na północ od Poleskiego Parku Narodowego, nad rzeczką Zielawą. Okolica ma w sobie coś magnetycznego, zwłaszcza wiosną, gdy zieleń aż kole w oczy, a płaska przestrzeń rozwija się jak dywan. Nie ma tu może spektakularnych puszcz, gór ani bagien... ale dla chcącego - nic trudnego. Były zatem warianty po chaszczach, lasy ciągnące się godzinami za sprawą piachów po piasty (dobra, trochę przesadziłam) i dzikie zwierzęta.
Wokół Wisznic można natknąć się na pozostałości po mozaice narodów, która drzewiej zamieszkiwała te ziemie. Z obiektów turystycznych zaliczyliśmy dawną drewnianą cerkiew w Ortelu Królewskim - prawdziwe cacko, klimatyczny mizar w Studziance, muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego w Romanówce, Kodeń (pierogi!) i monastyr w Jabłecznej, o którego uroku decyduje tak położenie wśród starorzeczy Bugu, jak i kapiące od złota dachy. Nie mogę pominąć na tej liście rezerwatu Warzewo i najwyższej w okolicy Góry Grabowskiej, która do połowy została już przekopana w celu pozyskania piasku.
Wróciliśmy z majówki w towarzystwie czterech sympatycznych straszyków australijskich, których hodowlą zajmuje się Paweł w wolnym czasie, tj. kiedy nie biega.